Friday, 11 September 2015

“Zwolnij, szkoda życia” czyli angielska flegma

Za pewne przeciętny Polak wiele razy słyszał stereotyp odnośnie angielskiej flegmy. Za pewne też wielu Polaków zaparcie twierdzi, że stereotypy to jedynie bujdy i nie ma się co nimi kierować. Tak też myślałam ja gdy przyjechałam tu w wieku 19 lat. Dzisiaj z perspektywy czasu mogę stwierdzić z absolutnym przekonaniem, że tak, owszem. Anglicy jak najbardziej charakteryzują się bardzo zaawansowaną flegmą.

Mam tez inne interesujące spostrzeżenie – otóż moja ‘otwartość umysłu’ i zaprzeczenie wiarze w stereotypy kosztowało mnie wiele niesłusznego stresu. Okazuje się bowiem, że stereotypy rodzą się jednak z jakiegoś powodu i zamiast je odpychać powinniśmy je zaabsorbować w taki sposób by ułatwiały nam życie.

Otóż bardzo długi czas spędziłam w przekonaniu, że anglicy mimo, że uśmiechnięci i powierzchownie mili są tak naprawdę niespecjalnie sympatyczni – wdanie się z nimi w jakąś dłuższą tematyczną debatę (szczególnie na trzeźwo) graniczy z cudem, zorganizowanie fajnego wypadu czy robienie czegos ‘na spotanie’ w ogóle nie wchodzi w grę, uważałam za bardzo nieuprzejme ich ignorowanie wszelkich form komunikacji – czy to w pracy czy w życiu personalnym. Ogólnie wydawali mi się przez to aroganccy.


Dzisiaj natomiast – tak, po dziewięciu latach a dopiero dzisiaj – naszło mnie pewne oświecenie. Oni nie są z natury źli tylko niezręczni i powolni. Voila! Dziewięć lat i dopiero taki wniosek, budzi to we mnie pewną wątpliwość co do inteligencji własnej ale cóż, lepiej późno niż wcale. Dogadanie się z anglikami czy wszczepianie w nich jakiegoś entuzjazmu przypomina zachęcanie stada żółwi do udziału w przełajówce. Oni po prostu nie mają w sobie tego ognia, który tak cenię w ludziach ani żadnej szczególnej pasji do życia.

Nacje typu włosi, hiszpanie, amerykanie – a mówiąc szczerze to w zasadzie wszystkie inne nacje jakie spotkałam poza Anglikami (ok, Niemcy też są lekko dziwni) – z nimi można się pośmiać, wyjść gdzieś i tańczyć i to nawet bez 5 promili krwi w alkoholu. Z Anglikami wszystkie interakcje przypominają podchody.

Można sobie wyobrazić jak irytujące jest coś takiego w życiu personalnym – szczególnie dla osoby dosyć charyzmatycznej za jaką się uważam. Muszę przyznać, że przez panującą tu flegmę (potrzeganą przeze mnie jako ziejącą ogniem zniszczenia depresję) udzielił mi się nawet ten mankament osobowościowy.


Ale wracając do oświecenia – skąd ono nadeszło? Ah no z faktu, że przechodze właśnie przez proces zakupu domu, który jest absolutna drogą przez mękę. Anglików trzeba poszturchnąć z 50 razy by coś ruszyło się do przodu. Najpierw byłam szczególnie zdeprymowana względem prawników, którzy spowalniają cały proces. Wyżywałam się na nich zawzięcie pisząc maile i dzwoniąc – z bardzo niewielkim w sumie skutkiem – bo anglik ‘nakrzyczany’ to nie anglik zmotywowany do pracy, tylko wspomniany zółwik, który chowa głowę w skorupę i czeka aż sztorm przejdzie. Kiedy tak dziś znowu myślałam o tej bandzie słabokompetentnych ‘specjalistów’ nadszedł moment EUREKA.

EUREKA – prawnicy są powolni, doradca finansowy też miał pewien problem, zarejestrowanie się na skan do lekarza to tez jakiś skomplikowane długoterminowe przedsięwzięcie wymagające 3 wizyt w klinice, dwóch listów i dwóch telefonów, koleżanka w ciąży z rozwarciem na 4 cm zostaje odsyłana do domu bo ‘jeszcze mają czas’, zatwierdzenie aplikacji wizowej znajomego z tygodnia przeciąga się w trzy, w pracy na jakąkolwiek odpowiedź na email czeka się nawet do miesiąca (w międzyczasie najlepiej przypomniec o sobie ze dwa razy), laska do której koleś zagada dwa razy w ten sam dzień krzyczy że to ‘stalking’ a proces zakupu konkretnego domu może zająć nawet pół roku.

Także chcąc obcować z tubylcami należy uzbroić się w wielką cierpliwość –albo jeszcze lepiej –iść spać, wyjechać na wakacje, wrócić, zaparzyć kawę no i być może wtedy dostaniesz ten wyczekiwany telefon, że coś tam zostało zrobione.

Kiedyś czytałam książkę napisaną przez Ryszarda Kapuścińskiego pt. „Heban” – pisał on o wyluzowanych afrykańczykach, których mentalność nie zna żadnych parametrów czasowych – główny przykład na to dał opisując jak pewnego dnia wsiadł do autobusu, który nie ruszył się przez następne dwie godziny. Podszedł do kierowcy zapytać się kiedy ma zamiar wyjechać, na co dostał odpowiedź że autobus pojedzie wtedy gdy najdzie do niego wystarczająco ludzi.


Zastanawiam się czemu nie wprowadzono tego systemu jeszcze w UK? Myślę, że przy ich mentalności doskonale by się sprawdził.

JEDNAK system ten ma swoje pozytywne atrybuty – np praca w UK to nie to co praca w Polsce. W zasadzie nigdy nie miałam w Polsce jakieś konkretnej pracy pełnoetatowej no ale porobiłam to tydzień w pizzeri to stanie na promocjach tu czy tam by mieć swoje złote. Nawet te krótkie doświadczenia nauczyły mnie, że Polska to znowu kraj fanatyków. Gdy po byciu TYDZIEŃ w pizzeri jakaś inna kelnerka zaczeła mnie ochrzaniać, że za wolno zbieram talerze ze stołów byłam w autentycznym szoku.

Dziewczyno, czy ty wiesz ile Pizza Hut zarabia prowadząć biznes w Polsce i płacąc mi czy tobie 5 złotych za godzinę? A ty masz jeszcze jakąs inklinację by robić tu 200% normy? Przecież komuna się skończyła.

W UK jest poszanwoanie dla pracownika co nadmieniłam już w innym wątku poniżej a kultura powolniactwa sprawia, że łatwo komuś zaimponować wkładając nawet jedyne 5% werwy.

W każdym wypadku – angielska flegma to coś z czym nalezy się mniej lub bardziej pogodzić żyjąc na wyspach i czego nie można tez brać personalnie. Wizualizacja równania Anglicy = zółwie pomaga w sytuacjach kryzysowych!

Sunday, 28 June 2015

Poradnik: Jak przyjechać do Wielkiej Brytanii wraz ze swoim 'członkiem rodziny' pochodzącym z kraju nie należącego do Europejskiego Obszaru Gospodarczego

Ostatnio zostałam poproszona przez kuzynkę o pomoc w interpretacji tekstu odnośnie przyjazdu do Wielkiej Brytanii osoby pochodzącej spoza Europejskiego Obszaru Ekonomicznego. Pomyślałam, że będzie to też fajny temat do podjęcia na blogu. Od jakiegoś czasu myślałam by zacząć pisać poradniki dla osób planujących życie w UK czy żyjących tu na codzień i stopniowo podejmujących dalsze życiowe wyzwania / kroki.

Pamiętam gdy sama pierwszy raz znalazłam się w Anglii - już prawie 9 lat temu - i musiałam wszystko zrozumieć sama, chodzić, pytać, próbować na własnej skórze różnych rozwiązań. O ile cały proces był fajny i widzę go dzisiaj jako wielką przygodę, która pomogła mi lepiej opanować język i ogólnie stać się bardziej niezależną osobą tak dziwię się, że ciężko na internecie o dobry poradnik który ułatwiłby innym cały ten proces.

No ale tyle w ramach przedmowy. Poniżej przedstawiam skrócone tłumaczenie ze strony https://www.gov.uk/family-permit/overview dla osób zainteresowanych przyjazdem na teren Wielkiej Brytanii wraz ze swoim współmałżonkiem/ członkiem rodziny- w wypadku gdy współmałżonek/członek rodziny nie jest obywatelem Europejskiego Obszaru Gospodarczego.

Tłumaczenie to nie uwzględnia podpunktów odnośnie uzyskania zezwolenia na pobyt:

  • z racji "prawa pochodnego zamieszkania" - (co znaczy bycie opiekunem kogoś, kto ma prawo stałego pobytu w Wielkiej Brytanii, dla dziecka opiekuna lub dziecka obywatela EOG, który wcześniej pracował w Wielkiej Brytanii)
  • na mocy wyroku w sprawie Surinder Singha- czyli poprzez bycie członkiem rodziny obywatela brytyjskiego, który mieszka i pracuje w innym kraju EOG
  • z racji "zachowania prawa pobytu" - nabycie prawa do pobytu w Wielkiej Brytanii jako członek rodziny obywatela EOG, który zmarł i z racji tego nie jest już małżonekiem lub partnerem
Dodaje też moje osobiste komentarze związane z interpretacją tekstu przy użyciu tej oto czerwonej kursywy :)

1. Informacje ogólne

Możesz ubiegać się o zezwolenie na przyjazd do Wielkiej Brytani jako członek rodziny mieszkańca EOG (Europejski Obszar Gospodarczy)  jeśli:

  • Pochodzisz spoza Europejskiego Obszaru Gospodarczego (EOG)
  • Jesteś członkiem rodziny obywatela EOG
O zezwolenie należy  ubiegać się przebywając poza granicami Wielkiej Brytanii.

Opłaty
Ubieganie się o zezwolenie jest bezpłatne.

Dlaczego starać się o zezwolenie?

Zezwolenie pozwala łatwiej i szybciej przyjechać do Wielkiej Brytanii. Brak zezwolenia może przeszkodzić w otrzymaniu karty pokładowej i spowodować opóźnienia.
Brak zezwolenia może sprawić, że odmówią Państwu wjazdu na teren Wielkiej Brytanii.

Brak użycia słów o nacechowaniu definitywnym typu 'musisz' (must) w oryginale daje mi w tym wypadku do myślenia, że tak naprawdę zezwolenie to nie jest absolutnie koniecznie - ułatwia po prostu proces i sprawia, że chronisz się przed ewentualnymi niedogodnościami.

Jak długo można przebywać na terenie Wielkiej Brytanii na mocy zezwolenia
Pozwolenie jest ważne przez okres 6 miesięcy i pozwala na dowolną ilość przyjazdów/odjazdów z Wielkiej Brytanii w tym czasie.

Pobyt po wygaśnięciu zezwolenia
Można pozostać w Wielkiej Brytanii po wygaśnięciu zezwolenia, jeśli jesteś członkiem rodziny obywatela EOG.

Najlepszym sposobem by kompletnie i rzetelnie zalegalizować swój pobyt po wygaśnięciu ważności pozwolenia jest ubieganie się o kartę pobytu stałego. Nie jest to wymóg konieczny, jednak ułatwia udowodnienie potencjalnym pracodawcom prawa do życia i pracy w Wielkiej Brytanii.

Tutaj ponownie - składnia tekstu umieszczonego na stronie informacyjnej wydaje się nieco zawiła choć obraz sytuacji jest całkiem prosty - zezwolenie umożliwia bezproblemowy przyjazd i pozostanie w Wielkiej Brytanii na nieokreśloną ilość czasu. Karta pobytu stałego to dodatek, który może przysłużyć się przy szukaniu pracy, szczególnie osobom spoza granic Unii. Teoretycznie to nawet mieszkańcy EOG mogą ubiegać się o wspomnianą kartę -  w praktyce nikt tego nie robi z racji tego, że nie uzyskuje się przez nią żadnych dodatkowych przywilejów.

2. Kwalifikowalność

Aby kwalifikować się do otrzymania zezwolenia jako członek rodziny mieszkańca EOG, wspomniany mieszkaniec EOG musi spełniać następujące kryteria:

  • Przebywać na terenie Wielkiej Brytanii
  • podróżować do Wielkiej Brytanii z osobą starającą się o zezwolenie w ciągu 6 miesięcy od dnia złożenia wniosku

Jeśli mieszkaniec EOG przebywa w Wielkiej Brytanii dłużej niż 3 miesiące przed przyjazdem partnera musi:

  • być "osobą wykwalifikowaną" która pracuje w zawodzie, szuka pracy w zawodzie, jest samozatrudniona, studiuje lub żyje na własny rachunek 
  • posiadać prawo stałego pobytu
Lekko zawiłe tłumaczenie ze strony brytyjskiego rządu, które można zinterpretować tak - najlepiej by parter spoza EOG dołączył do mieszkańca EOG w przeciągu 3 miesięcy od pojawienia się mieszkańca EOG w wielkiej Brytanii. Wygląda na to, że późniejszy przyjazd może wymagać dodatkowej dokumentacji ze strony osoby z EOG.

Aby kwalifikować się jako członek rodziny musisz: 

Być małżonkiem obywatela EOG, lub związanym z nimi jako:
  • dziecko lub wnuk poniżej 21 lat, lub dziecko / wnuk w każdym wieku wymagający pełnego wsparcia finansowego
  • dziadek/rodzic wymagający pełnego wsparcia finansowego
Przetłumaczyłam tu proste słowo "dependent" na "wymagający pełnego wsparcia finansowego" - chodzi o osoby zupełnie uzależnione od swoich 'opiekunów', które np. z powodów takich jak niepełnosprawność nie mogą podjąć pracy i samodzielnie się utrzymać. 

Aplikacje otrzymane od partnerów bez ślubu są słabsze i pary takie mogą nie uzyskać pozwolenia. Takie wnioski są rozpatrywane indywidualnie i biorą pod wagę okoliczności personalne kandydatów.

3. Dokumenty, które należy przygotować i załączyć przy ubieganiu się o pozwolenie na przyjazd jako członek rodziny mieszkańca EOG
  • ważny paszport
  • 1 kolorowe zdjęcie paszportowe
  • dowody bycia członkiem rodziny mieszkańca EOG, czyli akt małżeństwa, lub dowód wspólnego zamieszkania przez 2 lata. Dopuszczane są jeszcze inne dokumenty - np dowód partnerstwa cywilnego
  • ważny paszport mieszkańca EOG lub dowód osobisty (lub poświadczona kopia, jeśli nie można dostarczyć oryginału)
  • dowód swojej zależności finansowej, w wypadku gdy taka występuje

Członkowie rodziny EOG

Należy pokazać, że mieszkaniec EOG ma prawo stałego pobytu na terenie Wielkiej Brytanii. W wypadku gdy osoba ta przebywa w Wielkiej Brytanii dłużej niż 3 miesiące należy dostarczyć:

  • Dowód pracy - np. umowa o pracę, wyciągi wykazujące regularny dochód (tzw. 'payslipy') czy list od pracodawcy LUB
  • W przypadku osoób samozatrudnionych, np umowy, faktury lub rachunki  i wyciągi bankowe wskazujące na opłaty wniesione by pokryć podatek dochodowy i ubezpieczenie społeczne LUB
  • W przypadku studentów - np list od szkoły, uczelni lub uniwersytetu (takie osoby muszą też wykazać dowód pełnego ubezpieczenia zdrowotnego) LUB
  • Oświadczenie wskazujące na niezależność finansową -np wyciąg z banku (takie osoby muszą też wykazać dowód pełnego ubezpieczenia zdrowotnego)
Wyciąg z banku, gdzie na koncie mamy mniej niż najmniej 2 tysiące funtów nie wskazuje na 'niezależność finansową' Nie jestem świadoma konkretnych progów finansowych, ale warto wiedzieć że wspomniane progi są stosunkowo wysokie - ergo opieranie aplikacji na takim oświadczeniu jest niewskazane dla osób średniozamożnych.

Należy dostarczyć uwierzytelnione tłumaczenia wszelkich dokumentów, które nie są w języku angielskim i walijskim.

4. Jak starać się o zezwolenie
O zezwolenie należy aplikować się online używając tego linka:

https://www.gov.uk/apply-uk-visa

Słyszałam, że można starać się o zezwolenie za pośrednictwem ambasady brytyjskiej - podejrzewam, że ich praca polega na pomocy przy zbieraniu i weryfikacji dokumentów oraz udzielenie dodatkowej porady. Polecałabym aplikację w ten własnie spósób jeżeli jest taka możliwość, aby uniknąć pomyłek. Z drugiej strony ubieganie się o pozwolenie jest darmowe więc próba aplikacji przez internet nie spowoduje utraty pienięznej.


*** 26 sierpnia 2015: informacje dodatkowe / w trakcie procesu ***

Niedawno wraz z kuzynką i jej mężem składałyśmy tego typu wniosek online. Strona, której musieliśmy użyć by sfinalizować aplikację nie jest niestety zbyt dobrze przemyślana w kontekście logicznym i wiele razy z utrapieniem drapałyśmy się z kuzynką po głowie myśląc "o co im chodzi?"

Jeżeli napotkasz na tego typu problem - nie zniechęcaj się, wpisz po prostu to co wydaje ci się najbardziej adekwatne. Sam administrator portalu informuje, że strona na dzień dzisiejszy jest testowana w wersji Beta, przypuszczam że stąd mamy problem.



Okazuje się, że wizyta w amabasadzie brytyjskiej w kraju gdzie ulokowany jest 'członek rodziny' mieszkańca EOG jest integralną częścią aplikacji i należy się z tym liczyć przy formowaniu planów przyjazdu. W naszym wypadku mąż kuzynki przebywa aktualnie we Włoszech, ale jako iż na stałe zameldowany jest w Polsce będzie musiał wykonać podróż z Milanu do Warszawy by rozmawiać z konsulatem.

Warto też zostać na parę dni w Warszawie gdyż decyzja odnośnie 'family permit' zostaje podjęta w przeciągu kilku dni.

Jeżeli chodzi o dalsze 'przygody', będę informować na bieżąco.

Friday, 12 June 2015

Treść vs. Obrazki – czyli o kwestii popularności i krajobrazie blogosfery

Dzisiaj podejmuję się nieco innego tematu – a mianowicie tak zwanej „blogosfery” – zainspirowała mnie dotego dawna koleżanka z liceum, która prowadzi teraz blog poświęcony jej dotychczasowej przygodzie z macierzyństwem – http://www.mamowymioczami.pl – zapraszam wszytskich zainteresowanych tematem bo stronka wygląda bardzo profesjonalnie PLUS mama i córka są przyjemne dla oka.


Tak więc koleżanka Agnieszka napisała ostatnio na temat jej doświadczeń jako bloggerki – poniekąd większość pań okupujących sektor ‘mamowego’ internetu jest ‘słodkopierdzących’ (sic) Zdaje mi się nawet, że uogólniła to do całej blogsfery – z czym nie do końca się zgadzam. Po prostu jeżeli ktoś generuje treści oscylujące dokoła dzieci, bycia mamą i małych ubranek to przyciagnie do siebie dokładnie taką publiczność. Ja np dla odmiany dałam radę przyciągnąć do siebie całe gromady tak zwanych ‘hejterów’ zanim hejterstwo było modne.

Ponownie trudno sie temu dziwić skoro blog nazwyał się Fuck Avril (i nawet wciąż istnieje – http://www.Fuck-avril.blog.pl )

 

Osobiście bardziej interesuje mnie debata odnośnie treści publikowanych w sieci i gdzie ciągnie publikę ogólnie. Nawet powyżej odnotowałam, że Mamowymioczami.pl prezentuje codzienność dwóch atrakcyjnych pań – jednej trochę mniejszej – i myśle, że dobrym wstępem do dalszych dywagacji będzie zadanie pytania – jakie szanse na popularność miałby mamowy blog gdyby Agnieszka i Amelia były mniej ‘estetyczne’?

 

Nie jest sekretem, że tak zwana ‘generacja X’ (Y lub Z ? na której teraz jesteśmy?) ma bardzo krótki czas skupienia uwagi (nachodzi mnie fraza ‘attention span’ ale nie przychodzi do głowy polski odpowiednik) – w praktyce oznacza to, że coraz więcej informacji konsumujemy czysto wizualnie, głównie poprzez zdjęcia, filmiki. Od dawna wiadomo, że mało kto teraz czyta. Książki niezbyt się sprzedają przy konkurencji z kinem i telewizją. Przenosząc to na blogosferę, nikomu nie chce się przewalać przez paragrafy tekstu – ludzie pochaniają obrazki, coś na co mozna szybko rzucić okiem.

 
Nie to, że marudzę – chociaż mam ku temu powód. Oczywiście w idealnym świecie miałabym już tysiące ‘followerów’ – wydaję mi się, że każdy kto produkuje coś online chce w którymś momencie być jakoś tam zauważony. Niestety jako ktoś kto woli pisać, zamiast np robić zdjęcia czy filmiki, niezbyt widzę jakąkolwiek szansę na przypływ czytelniczy.


No cóż - sama jestem częścia problemu – ile to razy widziałam jakiś artykuł na Daily Mail (wiem, ambitnie) i automatycznie przesunełam kursorem w kierunku fotek (najlepiej tyłka Kim Kardashian) – mimo wszytsko ten spadek ‘popularności’ słowa pisanego trochę pobolewa zapalonego pisarza i dziennikarza.


A teraz czas na tyłek Kim Kardashian:
 
 

Thursday, 4 June 2015

Poszanowanie dla każdego człowieka – czyli co w Anglii urzeka

Czytając posty poniżej można odnieść „delikatne” wrażenie, że są nacechowane pejoratywnie. Oto Brytanka wydaje się nienawidzieć w Anglii wszystkiego poza fajnie płatną pracą. Nie jest to prawda – wydaje mi się, że często jestem ustosunkowana do tubylców negatywnie tylko ze względu na to, że nie znam w zasadzie nic innego. Z Polski wyjechałam w wieku 19 lat więc cieżko mówić o jakimkolwiek solidnym doświadczeniu życia w kraju przodków. Być może mój umysł często działa na zasadzie prostego kontrastu – coś mi się nie podoba więc automatycznie klasyfikuje to jako ‘angielskie’ utrzymując w głowie wizję idealnej Polski – niczym członkowie Polonii w USA, który z goryczą tęsknia za krajem gdzie piolacy w PL drapią się po głowie myśląc – ale za czym tu tęskić?


Jest jedna rzecz jakiej na pewno mi tu nie brakuje a która w Polsce wydaje się bardzo prominentna. Chodzi o zwykły szacunek dla każdego człowieka. W Polsce wiele czynników środowiskowych wskazuje na to, że zwykłego, „małego” członka społeczeństwa traktuje się lekko jak psa puszczonego wolno w dzicz.


Pokutuje mentalność – idż i walcz. Radź sobie jak potrafisz. Kombinuj i knuj to się może uda.



Co mam w tym wypadku na myśli – na pierwszy ‘odstrzał’ proponuje szukanie zatrudnienia w Polsce. Nie mieści mi się w percepcji jak można reklamować miejsce pracy bez wskazania na stawkę wynagrodzenia. Czy naprawde w Polsce jest tak źle, że firmy myślą w kategoriach ‘niech się  cieszy, że w ogóle ma prace’? Owszem w Anglii też napotyka się ogłoszenia, gdzie stawka jest mistycznie reklamowana jako ‘do negocjacji’ ale jest to mniejszość i osobiście nigdy sie na takie pozycje nie aplikuje. Jak można oczekiwać od ludzi zaangażowania w postacii wypełnienia aplikacji, wysłania CV, postawienia się na interview, całego związanego z tym stresu i przygotowań i jeszcze później agresywnej negocjacji odnośnie stawki. Biedny taki człowiek, cały proces wydaje się walką.



Druga sprawa – podejście do prawa zatrudnienia, praw pracownika, kultury biurowej. Nie pracowałam nigdy w polskim biurze ale mam znajomych i rodzinę którzy rozwijają swoją karierę w kraju i to co słyszę jest trochę smutne. Gdy mówię, że w UK praktycznie każdy ma prawo do płatnego chorobowego – przecież choroby się nie wybiera – znajomi w PL są w szoku. 24 dni płatnego urlopu też wydaje się wielu luksusem. W dodatku w polskim biurze szef może cię w twarz wyzywać, dołować i obrażać. W UK za tak otwarte chamstwo można być wywalonym z pracy i nikt nie ma prawa nikomu dokuczać czy sprawiać by czuł się traktowany nie fair. Wszelkie tego typu zachowania niosą za sobą konsekwencje. W PL za to operuje prawo dżungli.

Wednesday, 20 May 2015

"Nie lubimy robić" - czyli angielski styl pracy i podejście do spraw zatrudnienia

Nie mogę do końca wypowiedzieć się na temat tego jak Anglicy pracują np w fabryce bo nigdy nie miałam okazji by w takiej placówce pracować. Nie to, że jestem jakąś arystokratką – jak każdy Polak w UK odrobiłam swoje pierwsze prace – wybrałam kelnerzenie,  nie ma się co oszukiwać – czy stoisz na fabryce czy w restauracji minimalna stawka wskazuje na status tego typu zatrudnienia.

Podejrzewam jednak, że podobnnie jak w sektorze cateringu tak i na fabrykach nie znajdziesz wielu brytyjczyków. Wśród brytyjczyków panuje bowiem pogląd, że jeżeli oni mają zakasać już rękawy i podjąc się jakieś pracy to muszą przede wszystkim:

1.       Być ładnie o to poproszeni

2.       Upewnić się, że praca jest dostatecznie dla waćpana dobra i szlachetna
Jeżeli z przypadku jakiś brytyjczyk trafi do cateringu czy fabryki od razu ma się wrażenie, że to może szef firmy który wszedł w ranki podwładnych by zbadać jak pracują – taka jest bowiem otaczająca brytyjczyka aura wyższości. Sam fakt, że on w tej pracy się pokazał wymaga już wdzięczności od zatrudniającego, a szczególnie od współzatrudnionych kolegów – często cudzoziemców – którymi oczywiście gardzi.

Powyższe jest ogólnie dosyć mało prawdopodobne bo większość brytyjczyków wybiera zasiłki społeczne zamiast pracy za najniższe stawki. W UK można wyżyć kompletnie z prowizji dawanych przez państwo – zakumulowane zasiłki (dla bezrobotnych, na dziecko, na dom, na jakąś niepełnosprawność itd itp...) tworzą całkiem przyjemny dochodzik zupełnie niewymagający wysiłku – tak więc po pracować z brudnymi obcokrajowcami.
Nieco inaczej sprawy mają się w angielskim biurze. Tam najlepiej ma się zasada „Fair-szmej” podrasowana jedynie przez dodatek lenistwa. Ok, nie jestem osobą która pracuje wyjątkowo ciężko  ale moja zasada to zrobić swoje i odpocząć. W brytyjskim biurze obowiązuje inny niepisany kodeks zachowań, nazywam go ‘operatywą cyrkularną’:

1.       ‘Boimy się odpowiedzialności’ nikt nie chce brać żadnych decyzji na siebie a poza tym...

2.       ‘Lubimy gadać a nie robić’ – a szczególnie mówić w kółko to samo parafrazując samych siebie by wyglądać elokwentnie, tak więc...

3.        ‘Porozmawiajmy o tym’ – czyli każda nawet najmniejsza decyzja powinna być okraszona choć dwoma małymi spotkankami, np z drużyną, i może jednym większym – np z szefem. O wszystkim trzeba bezsensownie młócić powietrze a na końcu..

4.       ‘Oddelegować zadania do kogoś innego’,– bo nikomu nie chce się podjąć konkretnej akcji. Po przerzuceniu zadań na inną grupę pracowników  powtórz punkty od 1 do 4.

Operatywa cyrkularna w brytyjskim biurze


I tak w kółko – praca jest by o niej rozmawiać a nie ją wykonywać – halo?

Chyba, że na końcu łancuszka znajdzie się grupa cudzoziemców którzy po alokacji zadań po prostu je zrobią. Wtedy łamie się cały system.

Friday, 8 May 2015

„Nie mój cyrk – nie moje małpy” czyli wybory i scena polityczna w UK


Wczoraj spędziłam dzień jako członek komisji wyborczej co polegało na sprawdzaniu rejestru i wydawaniu papierków do głosowania. Niby niezbyt ciężka robota – jednak w tym roku mieliśmyu rekordową ilość partycypantów – w sumie 65% populacji lokalnie (Peterborough) – the Independent podaje, że średnio 66% na skalę krajową. Jest to największa ilość głosujących od prawie  20 lat – ludzie przychodzili non-stop a ja miałam tylko w duchu nadzieję, że nie jest to jakiś zryw narodowo-wyzwoleńczy w kierunku obsadzenia parlamentu członkami partii UKIP.


Mimo tego, że również i w zeszłym roku rząd wysłał mnie by zbierać głosy (wtedy na kandydatów do EU) moje zainteresowanie tematem było ogólnie znikome. Polityka to temat o którym miałam nieciekawą opinię. Pamiętam debaty ojca i dziadka przeprowadzane póżnym wieczorem po kieliszku z okazji czyichś imienin - silnie nacechowany emocjonalnie bełkot – Tusk coś-tam, Rydzyk jest zły, Kulczyk bierze w łapę a łysy się powiesił/strzelił sobie w łeb. Ktoś-tam jest „byłym komuchem” a jeszcze ktoś „związkowcem.” Z komunizmem zerwaliśmy dopiero 26 lat temu więc myślę, że można zrozumieć te historyczne rezyduum i automatyczne konotacje. Z takim nastawieniem nie miałam nigdy specjalnej inklikacji by zainteresować się tematem. Polityka w UK jest jednak zagadnieniem znacznie mniej skomplikowanym niż w Polsce i przy dodaniu do tego atrakcyjnej oprawy medialnej o jaką postarała się brytyjska telewizja w tym roku oto zostałam wciągnięta.

 
No ale do rzeczy. Jak podaje BBC, wygrali konserwatyści – znani też tutaj jako „Tories.” Premierem pozostanie David Cameron – oto zdjęcie dla niewtajemniczonych:




Wielkimi przegranymi okazali się Nick Clegg, Ed Milaband i Nigel Farrage, których również ilustruje poniżej. Wszyscy trzej podali się dzisiaj do dymisji jako rezultat bolesnej porażki każdej z tych partii lub poniękąd osobistej – jak w przypadku Nigela – którego partia zapewniła sobie wiele głosów jednak jemu samemu nie udało się utrzymać stanowiska reprezentanta Thanet South (żródło: BBC)


 
Ale przejdę może do tematu, który jest bardziej interesujący. Co wynik tych wyborów oznaczna dla Polaków i Polek w UK?


Wiadomo już, że premier Cameron chce by odbyło się referendum odnośnie członkostwa UK w Unii Europejskiej. Nie podjełam tego tematu jeszcze na blogu, ale dla każdego obcokrajowca żyjącego na wyspach (no i z jakąś tam, choćby fragmentaryczną świadomością społeczną) jasne jest, że znaczny procent brytyjczyków uważa nas za przyczynę wszelkiego zła jakie ich otacza. Np zubożały NHS = wina cudzoziemców, kraj w depresji ekonomicznej =wina cudzoziemców (bo kto słyszał o światowym kryzysie?) W związku z tym premier chce coś z tym zrobić – przynajmniej takie jest jego oficjalne stanowisko.


W praktyce wystąpienie UK z Unii jest bardzo małoprawdopodobne – premier nie mówi tego otwarcie nie chcąc urazić opinii publicznej, która uwielbia robić z nas kozły ofiarne – ale prawda jest taka, że „Wielka Brytania cudzoziemcem stoi.” Cudzoziemcy są wszędzie, wykonują zwykle najcięższe fizycznie lub mentalnie prace i de facto dzięki nam ekonomia tu pomału wychodzi z dołka. W dodatku jest jeszcze sprawa otwartego handlu z Unią – na chwię obecna nieobciążonego podatkami jakie obowiązują przy handlu Unia – reszta świata. Anglia nie może pozwolic sobie na zaprzestanie importu i eksportu po sąsiedzku – byłaby to fiskalna katastrofa. Z związku z tym ja tam zbytno sie nie martwię. Czasem nawet myślę, że byłoby całkiem fajnie gdyby UK wysłało mnie przymusowo do domu. Miałabym może miesiąc lub dwa wakacji z rodziną po czym ten kraj błagałby nas o powrót z powodów wymienionych wyżej.


Wspomniałam też partię UKIP – w pełnej nazwie jest to UK Independence Party. Jej członkowie są zdecydowanymi przeciwnikami imigracji i obiektywnie najbardziej prymitywną, zaściankową ekipa jaka tylko mogłaby tu dojść do władzy. Ich lider – Nigel – często fotografowany z kufelkiem piwa w lokalnym pubie – przypomina mi nieco mojego dziadka, który wierzy że Żydzi są źli i śmierdzą. Potrafii mówic o tym z pasją i bez przerwy przez parę godzin. Gdyby jakimś cudem UKIP doszedł do władzy sama nie wiem co by tu zaszło – definitywnie nie mozna ich nazwać partia z jakąkolwiek szerszą wizją na przyszłość. Jedyna ‘wizja’ jaką prezentują to koncept złego imigranta i kwestia pozbycia się imigrantów jako rozwiązanie wszelkich problemów. Co mnie najbardziej śmieszy to fakt, że sam Nigel jest synem włochów (patrz nazwisko) a jego żona to Niemka. Również wielu członków jego partii ma polsko-brzmiace nazwiska.


Nie chcę brzmieć radykalnie ale przypomina mi to trochę kompleks hitlera no ale cóż...

Thursday, 23 April 2015

Angielskie kaszaloty vs. polska wieś


Anglia na baletach
W czym sęk? Chodzi o ocenę kobiet – praktyka ogólnie paskudna choć przyznam, że sama się jej czasem oddaje – głownie dlatego, że to „łatwy cios.” Szczególnie w kierunku kobiet w UK.

Oto Angielki mają szeroko rozpowszechnioną reputację jako:
  • otyłe
  • ubrane nieodpowiednio do figury
  • o krzywym zgryzie
  • nieładne z buzi
  • wulgarne
  • pijane
Jak to mówią anglicy – gdybym dostała penny za każdym razem gdy słyszę powyższe, byłabym milionerką. Jest to wszystko poniekąd prawdą. Angielki faktycznie nie wykazują się specjalnym wysublimowaniem czy obsesją  na punkcie swojego wyglądu, nie przykładają też uwagi do tego by zachowywać się w jakiś płciowo-określony sposób typu „prawdziwa dama” czy „dobra dziewczyna.”

Dlaczego? Nie nie jestem do końca pewna. Czego jednak jestem pewna to fakt, że z jakiegoś powodu przyjezdnych bardzo to irytuje – szczególnie grupę, którą określę tu jako „polska wieś.”

Przykro mi to pisać, ale niestety polska wieś to dosyć rozpowszechniona tu społeczność – ludzie, którzy wyrwali się z małych miejscowości, wykazujący się dobitnie zaściankowym myśleniem – szczególnie jeżeli chodzi o skrutynizację aparycji tubylców i siebie nawzajem.

Praktycznie zawsze gdy poznaje pannę z tej kategorii odczuwam nagle dziwną presję – jakby znajomość stawała się automatycznie jakimiś zawodami pt. „kto lepiej wygląda.”

Dziwnym trafem nigdy nie czuje takiego czegoś z angielkami. Mimo, że ogólnie wolę towarzystwo polek bo są zazwyczaj bardziej emocjonalne i ciekawsze, trzeba przyznać że w tym zakresie prezentują się bardzo negatywnie.

Angielki są bardzo skore zasypać cię komplementami, szczególnie po paru drinkach. Znacznie milej jest słyszeć przychylne słowa od ludzi, których uważasz za znajomych niż zajadliwe uwagi. Dla przykładu przytocze kilka autentycznych tekstów jakie usłyszałam od rodaczek w UK:

  •  „Ale masz piękne zdjęcie na fejsbuku – ile to było lat temu?”
  • „Nie wierzę, że przyciągasz wiecej uwagi niż ja na tej imprezie”
  • „Nie zapraszaj tej koleżanki na naszą imprezę bo jest za ładna”
  • „Mój były patrzył z kolegami na twoje zdjęcia i powiedzieli, że jesteś bardzo ładna – ALE stwierdzili, że ja jednak ładniejsza” (dodam, że ta dziewczyna ma 30 lat)

„Nie wierzę, że przyciągasz wiecej uwagi niż ja na tej imprezie”
 
To takie moje osobiste top 4. Inną praktyką polskiej wsi jest coś co nazywam „autoreklama.” 9/10 polskich wieśniar uwielbia opowiadać o sobie historie gdzie występują jako piękna bohaterka tragiczna.

Nie będę przytaczać konkretnych historii, ale wszytskie leca mniej więcej tym schematem:

„poszłam gdzieś-tam ... a tam koleś/dwóch/trzech ... powiedział/powiedzieli mi że jestem ładna/dali mi kwiaty/wstaw tu objaw uwielbienia”

Czy takie zajścia nie są prawie na porządku dziennym jeżeli jesteś choć w miarę atrakcyjną kobietą? Zawsze wydawało mi się, że to po prostu jeden z przywilejów bycia członkiem tak zwanej „płci pieknej.”  

Trochę jakby koń chodził po polu i chwalił się innym koniom, że umie biegać.


Mogłabym jeszcze dalej rozpisać się na temat tej zaściankowej mentalności ale nie mam zbytnio czasu - więc może podsumuje.

Anglieki może nie są atrakcyjne, kobiece czy specjalnie modne ale wygląda na to, że traktuja się nawzajem jako osoby nie zaś tylko jako obiekty, których głownym zadaniem jest podobać się mężczyznom. To w nich w jakimś sensie lubie - i co by nie mówić o angielskich "kaszalotach" - jak świadczymy sami o sobie odnosząc się w ich kierunku tak arcy-krytycznie?

Monday, 20 April 2015

Życie w Wielkiej Brytanii – jednak nie dla mnie?

Oto rozpoczełam egzystencję na bloggerze jako „brytanka” – samozwańczy ekspert od spraw polsko-brytyjskich – i już po paru tygodniach wracam do moich rozważań pt. „czy nie powinnam przypadkiem wrócic do Polski.” Przyznam, że takie myśli pojawiają sie w mojej głowie średnio raz na parę miesięcy. Jest to dobry temat do podjęcia na blogu z uwagi na to, że wielu „słowian” (używając terminologii prosto od Donatana) na obczyźnie też miewa co jakiś czas takie rozterki.

Co nas tu trzyma?

1)      Lepsze warunki zatrudnienia – i.e. stabilna praca, lepsza pensja, normalne kontrakty

Zaczełam to jako numerowaną listę ale w zasadzie ciężko mi wymyśleć coś innego. Być może dla niekórych atrakcyjny wydaje się brytyjski ‘socjal’ i opieka zdrowotna – jak twierdzi tutaj przynajmniej partia nacjonalistyczna UKIP – ale osobiście bardzo wtpie, że dla rodaków jest to jakiś specyficzny wabik. Wydaje mi się, że znakomita większość przyjeżdża tu „za chlebem” ergo pracą, a gdy maja trudności z jej znalezieniem lądują na socjalu – jak zresztą dzieje się i w wypadku Anglików.


Niektórzy mogą jeszcze wymienić pierdoły typu:

·         Lepsze standardy customer service

·         Lepsze drogi (lol)

·         Sympatyczni anglicy (tzn powierzchownie – patrz „Fair-szmej”)

·         Szacunek dla odmienności (choć dla niektórych może to być raczej deterent)


Bardzo to fajne i za pewne wystarczające dla wielu by utrzymać ich tutaj. Dla mnie dochodzą jeszcze trzy dodatkowe powody:

·         Od lat pielęgnowana miłość do języka angielskiego, którą mogę tu sobie codziennie kultywować

·         Kompletny brak znajomości polskich realiów odnośnie pracy bo w zasadzie nigdy nigdzie w Polsce nie pracowałam – acz słyszę okropne historię od znajomych, którzy pozostali w ojczyźnie.

·         Dziwna ambicja społeczna by jednak wbić się w te realia – coś w rodzaju osobistego wyzwania.

Jednak w przypływie melancholii – jak dziś – mogę wysnuć bardzo długa listę dlaczego Anglia nie jest jednak do końca w moim typie.

1)      Angielskie dziwolągi

Owszwem są tu bardzo fajni ludzie ale więkoszć w moim doświadczeniu to sztuczne i aspołeczne ułomy

2)      Brak wartości moralnych

Poniekąd powiązane z powyższym, ale czułam że powinnam, wstawić osobny punkt by zasygnalizować powagę tematu. Wiadomo, że w Polsce nikt nie lubi „moherowych beretów” i fanatyzmu religijnego jak u Rydzyka, jednak w Anglii obserwujemy przeciwny koniec skalii. Ludzie, którzy wydają sie kompletnie obdarci z wiedzy odnośnie co uchodzi za dobre a co jest de facto złe. Panuje tu oczywiście ideologia „każdy jest inny”...


3)      Słabo ukrywana antypatia w kierunku imigrantów

Szczególnie widoczna własnie teraz, przed wyborami. Państwo brytyjskie bardzo się szczypie i namyśla w kontekście „jak tu wydoić imigrantów na tanią i efektywną siłę roboczą / wzrost ekonomiczny, acz jednocześnie nic w nich nie inwestować” co jest też związane z demonizacją przyjezdnych i zrzucaniem na ich barki wszystkich problemów gospodarczo-społecznych. W związku z tym planuja tutaj np okroić nam dostęp do tak zwanych „benefitów” - czyli różnorakich zapomóg od państwa. Myślą chyba, że wpłynie to na np mniejszą ilość przyjezdnych Polaków. Absolutnie nie ma szans. Wpływa to jednak na samopoczucie własnie tych imigrantów, których państwo zapewne chciałoby zatrzymać – wykształconych, świadomych społecznie i operujących językiem na tyle dobrze by rozumieć niuanse i negatywność całej tej debaty.


4)      Trudności w osiaganiu wyższych stanowisk

 Jeżeli ktoś jest kierowcą ciężarówki, który przjechał tu z polską dziewczyną pracującą gdzieś na recepcji a ich skumulowana ambicja jest gdzieś na poziomie minus jeden – będzie im tu za pewne bardzo dobrze i wygodnie. Szczególnie gdy otoczą sie polskimi znajomymi i polską telewizją tym samym kompletnie izolując sie od medialnej demonizacji przyjezdnych. Jeżeli natomiast jesteś osobą ambitną i społecznie wrazliwą naprawdę musisz pracować tu dwa razy ciężej niż tubylcy by zdobyć jakieś wyższe stanowisko. Szczególnie jeżeli pracujesz dla organizacji/firmy czysto brytyjskiej – gdzie % zatrudnionych imigrantów jest mniejszy/równy jeden. Jedynym być może wyjatkiem są tu profesje „medyczne” – i.e. lekarz lub pielęgniarka – gdyż w UK jest kolosalny kryzys związany z brakiem odpowiednio wykształconych w tym kierunku ludzi tak więc w jakimś sensie jest tu łatwiej.

Osobiście często czuje się tu w jakimś sensie ograniczona – jestem młodą i zdolna osobą a mam wrażenie, że nikogo to tu nie obchodzi. Jeżeli masz choć cień akcentu i polski paszport możesz równie dobrze być kaleką na wózku – albowiem mimo ich usilnych starań patrzenia na ciebie jak na człowieka zawsze będziesz czymś w rodzaju osobnika kategorii B.


5)      Brak rodziny / znajomych

To chyba najbardziej oczywisty dla wielu punkt i myślę, że długie tłumaczenie jest zbędne. Mi brakuje mozliwości wpadnięcia do babci na kawę i ciasto, patrzenia jak moja siostra dorasta i wspierania jej, brakuje mi spontanicznego wyjścia z najlepszym przyjacielem do McDonald’s tylko po to by opchać się cheeseburgerami i bekać w drodze powrotnej, długich spacerów po żwirowiskach i gadania o pierdołach, śmiania się z polskich realiów. Oczywiście mam znajomych i w UK ale nie jest z nimi dokładnie tak samo jak ze „starymi wyżeraczami” w domu – ludźmi których znam od 15+ lat i wiem, że zawsze mogę na nich polegać.

W związku z tym wszystkim pomyślałam dzisiaj, że może fajnie byłoby pojechac do domu – i przyrzekam gdyby ktoś zaoferowałby mi dobrą pracę gdzie mogłabym też regularnie posługiwać sie językiem angielskim wcale nie oglądałabym się za siebie. Chyba nawet zaczne aplikować!

Wednesday, 28 January 2015

"Każdy jest inny" argumentem brytyjskich indywidualistów


Frazes KAŻDY JEST INNY wypisałam wielkimi literami bo to jeden z bzdurnych, standardowych tekstów jakie słyszę tu praktycznie na porządku dziennym.


„Nie możesz generalizować, KAŻDY JEST INNY”


„Dlaczego porównujesz mnie do XYZ? KAŻDY JEST INNY”


„Nie prawda, że ludzie w większości lubią XYZ bo KAŻDY JEST INNY”


„Co, że niby wszyscy oddychamy tlenem? Przecież KAŻDY JEST INNY”



Tak, nawet wypowiedzi gdzie podkreślam daną grupę w gestii „mniejszość” lub „większość” spotykają się z tym tekstem.


Nie ma wielu rzeczy, które irytujá mnie bardziej niż ludzie wyjeżdżający z tym beznadziejnym serem. O ile znajdziesz takich tytanów intelektu i w Polsce tak w Anglii „KAŻDY JEST INNY” powinno być chyba wydrukowane grubym Arialem na brytyjskiej fladze, tudzież na banknotach.


Dlaczego to niegroźne niby stwierdzenie aż tak wzburza moją krew? Bo to tekst, który z góry zabija wszelką dyskuję. Wyświechtane zdanie, które automatycznie dyskryminuje rozmówcę i redukuje wszelkie rozważania do bezsensu. Jestem pewna, że w retoryce jest na to jakaś specyficzna nazwa. Argument Oczywisty? Potoczniej: beton?

 
Jeżeli czytelnik (bo mam nadzieję, że kiedyś jakiegoś znajdę) dalej nie zgadza się z tą tezą przytoczę analogię. Wyobraźmy sobie spotkanie członków parlamentu europejskiego gdzie odbywa się dyskusja na temat normowania w zakresie ochrony środowiska.

 

Oto reprezentacja Niemiec mówi:


- Więc musimy kontrolować emisję spalin w Europie


Francja na to:


- Racja, także sortowanie odpadów wymaga uwagii gdyż na chwilę obecną jest to robione mało efektywnie.

 

W tym momencie jakiś geniusz z, powiedzmy, Anglii wyskakuje z tekstem:

- Chłopaki... ZIEMIA I TAK SPŁONIE GDY SŁOŃCE STANIE SIĘ CZERWONYM KARŁEM.


Po co więc próbować myśleć, systematyzować wiedzę czy aplikować jakiekolwiek rozwiązania. Najlepiej rzucić banałem. I jest to niestety coś co ludzie robia tu nagminnie.


Jako zapalony obserwator społeczny lubię notować akcje i interakcje międzyludzkie oraz okazjonalnie to dyskutować. Niestety większość moich prób wysuwania tych poglądów do angielskich znajomych kończy się tak:

 

„KAŻDY JEST INNY...”

 
No ale... Podeszłam do tego z perspektywy dyskusji oraz retoryki. Szersza aplikację zdania można jednak zauważyć tu wszędzie. Nie wiem czy to kwestia „życia na Zachodzie” bo nigdy nie żyłam w żadnym innym „zachodnim” kraju by to stwierdzić ale zdecydowanie największą wartością w UK jest indywidualizm.


Nie mam nic przeciwko indywidualizmowi ale wydaje mi się, że bardziej konstruktywnym podejściem jest szanowanie ludzi za to, że są wybitni, inteligentni, z wartościami, że potrafią podjąć trudne decyzje gdy jest na to czas i pomagać bliźnim w potrzebie. Szacunek nie należy się ludzią wykorzystującym innych, terrorystą czy innym zwichrowanym psychicznie. Być może komuś wyda się to nieco brutalne (?) jednak żyjemy w społeczeńswie i potrzebujemy standardów normatywnych.

 
Natomiast w Anglii okazuje się, że szacunek należy się każdemu o ile ta osoba pozwala drugiej być jak najbardziej niezależną i indywidualną. Podziwiać warto głównie siebie. Innych ludzi trzeba po prostu akceptować. Kolektywa i pomaganie sobie nawzajem to cechy jakie wpisuje sie na CV po wykonaniu gdzieś wolontariatu. Każdy zasługuje na sympatyczny uśmiech i płytkie uprzejmości, z drugiej strony na nikim nie można się emocjonalnie „uwiesić” – ergo głębsze uczucia do bliźniego są tu rzadko zauważalne.


Czasami szkoda mi Anglików i ich umysłów wypranych tą ideologią. KAŻDY JEST INNY. Każdego trzeba akceptować. Nikomu nic nie można powiedzieć. Moim prawem jest by zostawiono mnie w spokoju. Niby to takie zachodnie i nowoczesne a mimo wszytsko ogarnia mnie nostalgia za Europejskim romantyzmem i kolektywą.

Tuesday, 20 January 2015

"Fair-szmej" czyli angielska alergia na szczerość

Aby lepiej zrozumieć korzenie Brytyjskości należy po pierwsze przyjrzeć się podstawowej społecznej konwencji znanej tu jako kurtuazja. W innych rejonach świata mówi się na to też bardziej kolokwialnie „ściema.”

Nie do końca jest dla mnie jasne skąd bierze się stereotyp odnośnie tubylców mówiący, że lubią oni grać wedle zasad „fair play.” Być może dawno dawno temu istniało społeczeństwo uczciwych i honorowych Anglików, którzy faktycznie szczycili się tego typu rozumowaniem. W czasach obecnych jest to jedynie wyświechtana fraza, którą można tylko czasem rzucić podczas kłótni z Anglikiem by wywołać reakcję skłaniającą do samo-refleksji.


Wtedy taki jeden czy druga zastanowi sie:


 „Hm, no tak, fair play – to coś niby znaczy ale do końca nie wiem co? Przecież zrobiłem/łam wszytsko dokładnie pod siebie wzgledem moich samolubnych potrzeb wiec o co chodzi?”


W Anglii króluje wszechobecna ściema, którą najszybciej mogę przedstawić poprzez zaprezentowanie kilku przykładów „tłumaczenia” co tak naprawdę znaczą poszczególne używane tu frazy:

  • ‘We definitely need to arrange to see each other soon’ - mam nadzieję, że już nigdy się nie spotkamy
  • ‘You might want to rethink that” – jesteś imbecylem
  • ‘We work so well as a team’ – nie chce mi się tego robić więc zajmij się tematem

Jest przecież wiedzą powszechną, że na zapytanie „co u ciebie” trzeba odpowiedzieć „dobrze” nawet jeżeli zupełnie rozmija się to z prawdą.


Dla niedowiarków, proszę –oto Anglicy w niespodziewanym przypływie samoobnażania skomponowali na ten temat artykuł: http://www.telegraph.co.uk/news/newstopics/howaboutthat/10280244/Translation-table-explaining-the-truth-behind-British-politeness-becomes-internet-hit.html


Zapoznanie się z tym prostym faktem już znacząco ułatwia życie – niekoniecznie w gestii rozumienia przekazywanych komunikatów – osobiście wolę nie roztrząsać każdej wypowiedzi pod kątem domniemanych podtekstów bo zahaczałoby to o silną paranoje i zdecydowanie obniżyło jakość mojego życia.


Wiedza ta jest jednak niezbędna przy generowaniu wypowiedzi w kierunku tubylców. W związku z faktem, że cały system komunikacji opiera się na ściemie Anglicy to społeczeństwo, które ma bardzo silna awersję do prawdy. Myślę, że można to nawet nazwać alergią.


Wszytsko co nawet ociera się o prawdę może wywołać silną reakcję lub nawet skończyć się śmiercią społeczną poprzez ostracyzm, dlatego mówiąc do nich należy mieć silnie na uwadze by nikogo przypadkiem nie zabić.


Dla przykładu, oto sytuacja jaka zdarzyła mi się w pracy nie dalej niż tydzień temu. Wysyłałam w najlepsze email’e do szefa-wszytskich-szefów aby spojrzał na kilka projektów i powiedział nam czy mu się podobają.


W mojej elektonicznej korespondencji umieściłam frazę „projekty obecnie oczekują pana zatwierdzenia.”


Jakieś pół godziny później odpisała mi asystentka szefa informując, że ten czuje się urazony implikacją jakoby to przez niego projekty nie szły na przód. Asystentka zasugerowała usunięcie słowa „obecnie” gdyż poniekąd nadaje ono wspomnianemu zdaniu negatywny wydźwięk.


Osiem lat w Anglii a wciąż się uczę! Uśmiechnełam się do siebie w duchu.


Tydzień później na comiesięczntym spotkaniu z managerką zwrócono mi uwagę, że powinnam szybko iść wyjaśnić tą arcy-niezręczną sytuację z asystenką by uniknąć niedomówień. W dodatku następnym razem przy przesyłaniu email’i muszę je kompletnie zmienić tak by nie było ani cienia podejrzeń co do znaczenia.


Ah, tak.


W życiu personalnym mogę zaoferować tysiace innych przykładów – kiedy to po normalnej rozmowie z angielskim znajomym on określa mnie jako osobę „walącą kompletnie prosto z mostu.” Byłoby to może i trafne spostrzeżenie jezeli mówiłabym tylko o czyms innym niż o niedzielnej liście zakupów z Tesco.


Nie trudno domyślić się czemu nasi rodacy tak często otrzymują tu naklejkę niewychowanych i niegrzecznych. Fakt, jest spory procent Polaków, którzy cechują się dobitnym chamstwem jednak na angielskie standardy wykładowca literatury z uniwersytetu Jagielońskiego uchodziłby za wrednego gbura bo nie powiedział „przepraszam” gdy ktoś uderzył go łokciem w londyńskim metrze.

Na wstępie...

Chciałabym podjąć temat Wielkiej Brytanii, Anglików, mojego pożycia z nimi i odkrywania jacy są „naprawdę” oraz jak żyje się na Wyspach–przynajmniej w moim postrzeganiu rzeczywistości.

„Popęd” by założyć tego bloga wział się z wielu bezowocnych prób wertowania sieci w celu odnalezienia informacji jakie zamierzam tu zaprezentować. Pierwsze wpisy na bloga cechowały się sporą dozą negatywności, były dni kiedy siadałam i musiałam wylać moją frustrację – stąd powstały „fair-szmej”... oraz „każdy jest inny”... Czasem Anglia potrafi mnie poważnie zirytować!

Jednak mówiąc szczerze, jestem bryt-fanką, choć może w innym sensie niż tym tradycyjnym. Nie fanką = fanatykiem lecz fanką = obserwatorem i uczniem. Kultura i obyczajowość w Wielkiej Brytanii jest dla mnie źródłem nieustającej fascynacji, frustracji, szczęscia i niedogodności. Wydaje mi się, że każdy kto przebywa/ł w UK dłużej niż może 2 lata powinien mniej-więcej mnie zrozumieć.

Jestem nawet skonfudowana faktem, że biorąc pod uwagę miliony Polaków rezydujących na Wyspach i pewnie kolejne tysiące planujące juz swój przyjazd, w polsko-języcznym internecie ciężko znaleźć coś bardziej „dogłębnego” odnośnie życia tu. Mam przez to na myśli obserwacje społeczne, które wychodziłoby poza ramy stereotypów typu „tak, Anglicy lubią gadać o pogodzie”albo jeszcze gorszy „wspaniała uśmiechnięta nacja bardzo grzecznych ludzi.” Bez urazy dla nikogo ale materiały jakie znajduję – i mam tu na myśli głównie platformy społeczne – to wynurzenia polek o tym jak w UK wszyscy są mili, tolerancyjni a nawet i pani w sklepie się uśmiechnie – w ogromnym kontraście do „chamskiej Polski” gdzie przechadzka ulicą miasta może skończyćsię pobiciem, opluciem lub gwałtem.

Ten blog bierze sobie za zadanie by zarzucić nieco „światła” na takie poglądy jak również zbadać drugą stronę argumentu – co nas tak w Anglii fascynuje – i to poza wysokim kursem funta. Aby nie wyjść na laika w temacie, wyjaśnię kim jestem. Nazywam się Katarzyna, okropnie pospolite, bardzo polskie imię dane mi przez tate. Tata też bardzo chciał bym była chłopcem i wyrosła na inżyniera – dlatego właśnie jestem kobietą, z wykształcenia dziennikarzem.

Skończyłam uniwersytet w Liverpoolu. Po trzech latach studiów i uczęszczania na uczelnie raz na tydzień zgodnie z programem zajęć stwierdziłam, że ogólnie zgłupiałam o jakieś 60%. W związku z tym po otrzymaniu dyplomu nie zostało mi nic innego jak tylko szukać pracy na wyspach... Od tamtego czasu podejmowałam się różnych zajęć a obecnie zatrudnia mnie angielski rząd.

Przyjechałam w wieku lat 19, obecnie mam 27 – suma summarum, jestem tu lat osiem. Przez ten czas próbowałam aktywnej integracji z tubylcami, nawet odsuwając się od mniejszości polskiej by

a) ulepszyć język
b) zrozumieć tą mentalność.

Poprzez prace oraz inne społeczne interakcje nadal muszę borykać się z tutejszymi . Blog ten opisuje moje z nimi pożycie. To tyle gestem wstępu. Dziękuję.