Mam tez inne
interesujące spostrzeżenie – otóż moja ‘otwartość umysłu’ i zaprzeczenie wiarze
w stereotypy kosztowało mnie wiele niesłusznego stresu. Okazuje się bowiem, że
stereotypy rodzą się jednak z jakiegoś powodu i zamiast je odpychać powinniśmy
je zaabsorbować w taki sposób by ułatwiały nam życie.
Otóż bardzo długi
czas spędziłam w przekonaniu, że anglicy mimo, że uśmiechnięci i powierzchownie
mili są tak naprawdę niespecjalnie sympatyczni – wdanie się z nimi w jakąś
dłuższą tematyczną debatę (szczególnie na trzeźwo) graniczy z cudem,
zorganizowanie fajnego wypadu czy robienie czegos ‘na spotanie’ w ogóle nie
wchodzi w grę, uważałam za bardzo nieuprzejme ich ignorowanie wszelkich form
komunikacji – czy to w pracy czy w życiu personalnym. Ogólnie wydawali mi się przez
to aroganccy.
Dzisiaj natomiast
– tak, po dziewięciu latach a dopiero dzisiaj – naszło mnie pewne oświecenie.
Oni nie są z natury źli tylko niezręczni i powolni. Voila! Dziewięć lat i
dopiero taki wniosek, budzi to we mnie pewną wątpliwość co do inteligencji
własnej ale cóż, lepiej późno niż wcale. Dogadanie się z anglikami czy
wszczepianie w nich jakiegoś entuzjazmu przypomina zachęcanie stada żółwi do
udziału w przełajówce. Oni po prostu nie mają w sobie tego ognia, który tak
cenię w ludziach ani żadnej szczególnej pasji do życia.
Nacje typu włosi,
hiszpanie, amerykanie – a mówiąc szczerze to w zasadzie wszystkie inne nacje
jakie spotkałam poza Anglikami (ok, Niemcy też są lekko dziwni) – z nimi można
się pośmiać, wyjść gdzieś i tańczyć i to nawet bez 5 promili krwi w alkoholu. Z
Anglikami wszystkie interakcje przypominają podchody.
Można sobie
wyobrazić jak irytujące jest coś takiego w życiu personalnym – szczególnie dla
osoby dosyć charyzmatycznej za jaką się uważam. Muszę przyznać, że przez
panującą tu flegmę (potrzeganą przeze mnie jako ziejącą ogniem zniszczenia depresję)
udzielił mi się nawet ten mankament osobowościowy.
Ale wracając do
oświecenia – skąd ono nadeszło? Ah no z faktu, że przechodze właśnie przez
proces zakupu domu, który jest absolutna drogą przez mękę. Anglików trzeba
poszturchnąć z 50 razy by coś ruszyło się do przodu. Najpierw byłam szczególnie
zdeprymowana względem prawników, którzy spowalniają cały proces. Wyżywałam się
na nich zawzięcie pisząc maile i dzwoniąc – z bardzo niewielkim w sumie
skutkiem – bo anglik ‘nakrzyczany’ to nie anglik zmotywowany do pracy, tylko
wspomniany zółwik, który chowa głowę w skorupę i czeka aż sztorm przejdzie.
Kiedy tak dziś znowu myślałam o tej bandzie słabokompetentnych ‘specjalistów’ nadszedł
moment EUREKA.
EUREKA – prawnicy
są powolni, doradca finansowy też miał pewien problem, zarejestrowanie się na
skan do lekarza to tez jakiś skomplikowane długoterminowe przedsięwzięcie wymagające
3 wizyt w klinice, dwóch listów i dwóch telefonów, koleżanka w ciąży z
rozwarciem na 4 cm zostaje odsyłana do domu bo ‘jeszcze mają czas’, zatwierdzenie
aplikacji wizowej znajomego z tygodnia przeciąga się w trzy, w pracy na
jakąkolwiek odpowiedź na email czeka się nawet do miesiąca (w międzyczasie
najlepiej przypomniec o sobie ze dwa razy), laska do której koleś zagada dwa
razy w ten sam dzień krzyczy że to ‘stalking’ a proces zakupu konkretnego domu
może zająć nawet pół roku.
Także chcąc
obcować z tubylcami należy uzbroić się w wielką cierpliwość –albo jeszcze
lepiej –iść spać, wyjechać na wakacje, wrócić, zaparzyć kawę no i być może
wtedy dostaniesz ten wyczekiwany telefon, że coś tam zostało zrobione.
Kiedyś czytałam
książkę napisaną przez Ryszarda Kapuścińskiego pt. „Heban” – pisał on o
wyluzowanych afrykańczykach, których mentalność nie zna żadnych parametrów
czasowych – główny przykład na to dał opisując jak pewnego dnia wsiadł do
autobusu, który nie ruszył się przez następne dwie godziny. Podszedł do
kierowcy zapytać się kiedy ma zamiar wyjechać, na co dostał odpowiedź że
autobus pojedzie wtedy gdy najdzie do niego wystarczająco ludzi.
Zastanawiam się
czemu nie wprowadzono tego systemu jeszcze w UK? Myślę, że przy ich mentalności
doskonale by się sprawdził.
JEDNAK system ten
ma swoje pozytywne atrybuty – np praca w UK to nie to co praca w Polsce. W
zasadzie nigdy nie miałam w Polsce jakieś konkretnej pracy pełnoetatowej no ale
porobiłam to tydzień w pizzeri to stanie na promocjach tu czy tam by mieć swoje
złote. Nawet te krótkie doświadczenia nauczyły mnie, że Polska to znowu kraj
fanatyków. Gdy po byciu TYDZIEŃ w pizzeri jakaś inna kelnerka zaczeła mnie
ochrzaniać, że za wolno zbieram talerze ze stołów byłam w autentycznym szoku.
Dziewczyno, czy
ty wiesz ile Pizza Hut zarabia prowadząć biznes w Polsce i płacąc mi czy tobie
5 złotych za godzinę? A ty masz jeszcze jakąs inklinację by robić tu 200% normy?
Przecież komuna się skończyła.
W UK jest
poszanwoanie dla pracownika co nadmieniłam już w innym wątku poniżej a kultura
powolniactwa sprawia, że łatwo komuś zaimponować wkładając nawet jedyne 5%
werwy.
W każdym wypadku –
angielska flegma to coś z czym nalezy się mniej lub bardziej pogodzić żyjąc na
wyspach i czego nie można tez brać personalnie. Wizualizacja równania Anglicy =
zółwie pomaga w sytuacjach kryzysowych!