Friday, 11 September 2015

“Zwolnij, szkoda życia” czyli angielska flegma

Za pewne przeciętny Polak wiele razy słyszał stereotyp odnośnie angielskiej flegmy. Za pewne też wielu Polaków zaparcie twierdzi, że stereotypy to jedynie bujdy i nie ma się co nimi kierować. Tak też myślałam ja gdy przyjechałam tu w wieku 19 lat. Dzisiaj z perspektywy czasu mogę stwierdzić z absolutnym przekonaniem, że tak, owszem. Anglicy jak najbardziej charakteryzują się bardzo zaawansowaną flegmą.

Mam tez inne interesujące spostrzeżenie – otóż moja ‘otwartość umysłu’ i zaprzeczenie wiarze w stereotypy kosztowało mnie wiele niesłusznego stresu. Okazuje się bowiem, że stereotypy rodzą się jednak z jakiegoś powodu i zamiast je odpychać powinniśmy je zaabsorbować w taki sposób by ułatwiały nam życie.

Otóż bardzo długi czas spędziłam w przekonaniu, że anglicy mimo, że uśmiechnięci i powierzchownie mili są tak naprawdę niespecjalnie sympatyczni – wdanie się z nimi w jakąś dłuższą tematyczną debatę (szczególnie na trzeźwo) graniczy z cudem, zorganizowanie fajnego wypadu czy robienie czegos ‘na spotanie’ w ogóle nie wchodzi w grę, uważałam za bardzo nieuprzejme ich ignorowanie wszelkich form komunikacji – czy to w pracy czy w życiu personalnym. Ogólnie wydawali mi się przez to aroganccy.


Dzisiaj natomiast – tak, po dziewięciu latach a dopiero dzisiaj – naszło mnie pewne oświecenie. Oni nie są z natury źli tylko niezręczni i powolni. Voila! Dziewięć lat i dopiero taki wniosek, budzi to we mnie pewną wątpliwość co do inteligencji własnej ale cóż, lepiej późno niż wcale. Dogadanie się z anglikami czy wszczepianie w nich jakiegoś entuzjazmu przypomina zachęcanie stada żółwi do udziału w przełajówce. Oni po prostu nie mają w sobie tego ognia, który tak cenię w ludziach ani żadnej szczególnej pasji do życia.

Nacje typu włosi, hiszpanie, amerykanie – a mówiąc szczerze to w zasadzie wszystkie inne nacje jakie spotkałam poza Anglikami (ok, Niemcy też są lekko dziwni) – z nimi można się pośmiać, wyjść gdzieś i tańczyć i to nawet bez 5 promili krwi w alkoholu. Z Anglikami wszystkie interakcje przypominają podchody.

Można sobie wyobrazić jak irytujące jest coś takiego w życiu personalnym – szczególnie dla osoby dosyć charyzmatycznej za jaką się uważam. Muszę przyznać, że przez panującą tu flegmę (potrzeganą przeze mnie jako ziejącą ogniem zniszczenia depresję) udzielił mi się nawet ten mankament osobowościowy.


Ale wracając do oświecenia – skąd ono nadeszło? Ah no z faktu, że przechodze właśnie przez proces zakupu domu, który jest absolutna drogą przez mękę. Anglików trzeba poszturchnąć z 50 razy by coś ruszyło się do przodu. Najpierw byłam szczególnie zdeprymowana względem prawników, którzy spowalniają cały proces. Wyżywałam się na nich zawzięcie pisząc maile i dzwoniąc – z bardzo niewielkim w sumie skutkiem – bo anglik ‘nakrzyczany’ to nie anglik zmotywowany do pracy, tylko wspomniany zółwik, który chowa głowę w skorupę i czeka aż sztorm przejdzie. Kiedy tak dziś znowu myślałam o tej bandzie słabokompetentnych ‘specjalistów’ nadszedł moment EUREKA.

EUREKA – prawnicy są powolni, doradca finansowy też miał pewien problem, zarejestrowanie się na skan do lekarza to tez jakiś skomplikowane długoterminowe przedsięwzięcie wymagające 3 wizyt w klinice, dwóch listów i dwóch telefonów, koleżanka w ciąży z rozwarciem na 4 cm zostaje odsyłana do domu bo ‘jeszcze mają czas’, zatwierdzenie aplikacji wizowej znajomego z tygodnia przeciąga się w trzy, w pracy na jakąkolwiek odpowiedź na email czeka się nawet do miesiąca (w międzyczasie najlepiej przypomniec o sobie ze dwa razy), laska do której koleś zagada dwa razy w ten sam dzień krzyczy że to ‘stalking’ a proces zakupu konkretnego domu może zająć nawet pół roku.

Także chcąc obcować z tubylcami należy uzbroić się w wielką cierpliwość –albo jeszcze lepiej –iść spać, wyjechać na wakacje, wrócić, zaparzyć kawę no i być może wtedy dostaniesz ten wyczekiwany telefon, że coś tam zostało zrobione.

Kiedyś czytałam książkę napisaną przez Ryszarda Kapuścińskiego pt. „Heban” – pisał on o wyluzowanych afrykańczykach, których mentalność nie zna żadnych parametrów czasowych – główny przykład na to dał opisując jak pewnego dnia wsiadł do autobusu, który nie ruszył się przez następne dwie godziny. Podszedł do kierowcy zapytać się kiedy ma zamiar wyjechać, na co dostał odpowiedź że autobus pojedzie wtedy gdy najdzie do niego wystarczająco ludzi.


Zastanawiam się czemu nie wprowadzono tego systemu jeszcze w UK? Myślę, że przy ich mentalności doskonale by się sprawdził.

JEDNAK system ten ma swoje pozytywne atrybuty – np praca w UK to nie to co praca w Polsce. W zasadzie nigdy nie miałam w Polsce jakieś konkretnej pracy pełnoetatowej no ale porobiłam to tydzień w pizzeri to stanie na promocjach tu czy tam by mieć swoje złote. Nawet te krótkie doświadczenia nauczyły mnie, że Polska to znowu kraj fanatyków. Gdy po byciu TYDZIEŃ w pizzeri jakaś inna kelnerka zaczeła mnie ochrzaniać, że za wolno zbieram talerze ze stołów byłam w autentycznym szoku.

Dziewczyno, czy ty wiesz ile Pizza Hut zarabia prowadząć biznes w Polsce i płacąc mi czy tobie 5 złotych za godzinę? A ty masz jeszcze jakąs inklinację by robić tu 200% normy? Przecież komuna się skończyła.

W UK jest poszanwoanie dla pracownika co nadmieniłam już w innym wątku poniżej a kultura powolniactwa sprawia, że łatwo komuś zaimponować wkładając nawet jedyne 5% werwy.

W każdym wypadku – angielska flegma to coś z czym nalezy się mniej lub bardziej pogodzić żyjąc na wyspach i czego nie można tez brać personalnie. Wizualizacja równania Anglicy = zółwie pomaga w sytuacjach kryzysowych!

No comments:

Post a Comment