Friday, 3 June 2016

Co stanie się z Polakami w Wielkiej Brytanii w przypadku Brexit’u – Scenariusz drugi

Przez długi czas poprzedzający referendum nie mówiło się dokładnie NIC odnoście konkretnych ustaleń względem imigracji w przypadku wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii. Najpierw energia społeczno-polityczna skupiła się na zorganizowaniu samego referendum i to jak najszybciej - w początkowym planie Camerona miało nastąpić w roku 2017 – w związku z presją społeczną, przesunięto je o rok wcześniej. Odkąd poznano date z pełnym rozbiegiem ruszyła kampania Brexit wołająca głownie „IMIGRACJA JEST FUJ I MUSIMY SIĘ JEJ POZBYĆ”  – jak pisałam w poście ogólnym o referendum.


Kampania antyimigracyjna, tak jak większość doktryn bazujących głownie na subiektywnych przesłankach emocjonalnych, nie podawała konkretów – czyli w zasadzie jaką politykę względem imigrantów z Unii powinna zastosować Wielka Brytania? Co powinno się stać z ludźmi spoza Unii zamieszkującymi Wielką Brytanię już od lat?


Dopiero w przeciagu ostatnich kilku dni, oraz w przypływie popularności dla Brexitu, zaczynają się poważniejsze rozmowy w tym temacie – ze szczególnym rozważaniem dla rozwiązania jakie przedstawiam pod nagłóniem „scenariusz drugi” poniżej. W związku z tym można luźno założyć, że na chwilę obecną ten scenariusz jest najbardziej prawdopodobny.


2)    SCENARIUSZ DRUGI – Wielka Brytania wprowadzi „system punktowy” dla imigrantów z UE


Od paru dni mówi sie w Wielkiej Brytanii wiele o australijskim systemie imigracyjnym zbazowanym na „punktowaniu” imigrantów. Mamy nawet konkretną propozycje  w tym zakresie od zagorzałego proponenta wyjścia z Unii i majora Londynu Borysa Johnsona (patrz TU.)



System punktowy pozwala Australii „wybierać” przybyszów do swojego kraju na podstawie głównie ich umiejętności zawodowych i potencjalnej kontrybucji ekonomicznej i społecznej.


Australijski system mierzy skalę „powabu” imigranta (z braku lepszego słowa) od jednego do 60 wedle czterech głównych kryterii:

·         wiek kandydata (ludzie między 25 – 32 rokiem życia automatycznie otrzymują 30 z 60 punktów)

·         znajomość języka angielskiego

·         poziom i standard edukacji (znaczy to, że studia powinny być raczej ukończone w instytucji ‘zatwierdzonej’ i rozpoznawanej w Australii)

·         czas spędzony w Australii przed aplikacją o wizę uprawniającą do stałego pobytu


Kandydat musi też wykonywać zawód z listy 192 "pożądanych" profesji. Listę profesji publikuje rząd australijski opierając się na statystykach odnośnie sektorów w których brakuje siły roboczej. Głownie mówimy tu o inżynierach, lekarzach, architektach itp.


David Cameron komentuje, że zaadoptowanie australijskiego systemu da podłoże dla załamania ekonomicznego (patrz TU) – być może, ale dla Polaków na Wyspach w powyższej propozycji jest jednak coś pozytywnego. 

Borys proponuje bowiem, że wszyscy imigranci z Unii zamieszkujący na chwilę obecną teren Wielkiej Brytani dostaną pozwolenie na pobyt stały. „Chwila obecna” prawdopodobnie przedłużyłaby się też o trzy lata w przód, bo dopiero wtedy mozna by nową politykę imigracyjną wprowadzać w życie.


I już czuje, że Polacy na Wyspach zacierają ręce ;-)


Wertując media często napotykam dziwny entuzjazm Polaków na Wyspach odnośnie Brexitu. Panuje  mentalność – samemu wziąć, innym nie dać. Dlaczego moi drodzy? Polacy cieszą się, że sami mogą zostać ale są mniej otwarci względem murzynów, pakistańczyków, hindusów czy jak się okazuje stoją nawet w opozycji do Polaków pozostawionych w Polsce. Hmm...


Powiem jedynie w swoim imieniu, że pod powyższym się kompletnie nie podpisuję i wspieram kampanię "Stronger IN." Jak na razie inne scenariusze nie są potencjalnie tak prawdopodobne jak dwa umieszczone do tej pory na blogu, chociaż jestem otwarta do dyskusji w tym zakresie i wszelkich spekulacji. Jeżeli ktoś natknął się na inne informacje, proszę o pozostawienie komentarza.


Ponad to, jeżeli ktoś jest zainteresowany tematem, odsyłam do postu o scenariuszu pierwszym oraz o referendum ogólnie.

Co stanie się z Polakami w Wielkiej Brytanii w przypadku Brexit’u – Scenariusz pierwszy

Ten post jest kontynuacją poprzednich dywagacji w kwestii referendum, gdzie wyjaśniam, że apetyt na „Breaxit” rośnie. Stawia to automatycznie pytanie – co oznaczałby Brexit to dla setek tysięcy Polaków obecnie rezydujących na Wyspach (no i mnie samej.)

Z danych oksfordzkiego Migration Observatory wynika, że w 2015 r. na Wyspach Brytyjskich mieszkało 790 tys. Polaków – przez to stanowimy drugą co do wielkości grupę “przybyszów” zaraz po hindusach – a największą grupę, jeżeli patrzeć jedynie na kraje członkowskie Unii.



Wertując internet i rozmawiając ze znajomymi często spotykam się z nieco nonszalancką opinią, że „nic nam się nie stanie”, „prawo nie działą wstecz”, „nie ma co siać strachu” czy nawet „a co z kredytami na domy jakie pobrali polacy, kto to zapłaci – królowa?.” Polacy (i nie tylko, bo mam też kontakt z przedstawicielami innych europejskich nacji) wysnuwają często wniosek, że przecież nikt nagle nie będzie ich deportował czy na siłę wyrzucał z kraju po wielu latach pobytu. 

Mieszkańcy, siłą rzeczy też cudzoziemcy, są w Wielkiej Brtanii przyzwyczajeni do rzeczy, które wcześniej opisywałam na tym blogu – poszanowania pracownika, czy angielskiego spokoju i flegmy. Ogólnie cała nacja szczyci się swoją tolerancją i dobrym wychowaniem. Jak to, by nagle mieli nas wykopywać na przysłowiowy bruk?



1)    SCENARIUSZ PIERWSZY – w Wielkiej Brytanii będą mogli pozostać tylko imigranci zarabiający więcej niż 35 tysięcy funtów na rok (ok. 200 tys. złotych)


Przy analize różnych teoretycznych scenariuszy najlepiej jest odnieść się do egzystujących już ustaleń emigracyjnych jakie odnoszą się do imigrantów spoza Unii, badź też do rozwiązań aplikowanych przez inne kraje. W tym wypadku rozważania poniższe oparte są na podstawie ustaleń odnośnie traktowania emigrantów spoza Wspólnoty Europejskiej.


„Polacy na Wyspach obawiają się m.in., że po opuszczeniu Unii przez Wielką Brytanię może zacząć ich obowiązywać przepis wprowadzony w kwietniu br. Zgodnie z nim imigranci spoza UE muszą znaleźć pracę, w której rocznie zarobią minimum 35 tys. funtów brytyjskich (ponad 200 tys. zł) – w innym wypadku zostaną odesłani do ojczyzny."


"Jeżeli dojdzie do Brexitu, podobny problem może spotkać również obywateli UE, w tym Polaków. Z analizy portalu Totaljobs.com, zajmującego się pośrednictwem pracy, wynika, że zaledwie niespełna 14 proc. Europejczyków pracujących w Wielkiej Brytanii zarabia w granicach 30-40 tys. funtów rocznie. Prawie 70 proc. z nich zarabia poniżej tej kwoty, pracując na dużo gorzej opłacanych stanowiskach.” – jak mówi Gazeta Niezależna.


Należy zauważyć, że wyjątkiem od powyższej reguły są obcokrajowcy zamieszkujący Wielką Brytanię przez ponad 10 lat – jednak dla tych co mieszkają w UK np. 8 lat nie aplikuje się żadna taryfa ulgowa i gdy nie spełniają wymogów są bez ceregieli odsyłani spowrotem do kraju pochodzenia.

By dodać tu trochę kontekstu powiem, że niewielu Brytyjczyków zarabia £35k w skali roku – średnia krajowa pensja jest aż o £10k niższa (patrz tu: Mirror.)


Przykłady zawodów zarabiających £35k i powyżej?

·         Młodszy lekarz, starszy oficer policji, architekt z doświadczeniem, dentysta, pilot linii lotniczych, członek parlamentu, prawnik czy sędzia – jak widać są to wysoko wyspecjalizowane stanowiska na które w dodatku jest zapotrzebowanie społeczne.

·         Mniej niż 35k zarabiają np: nauczyciele, kuratorzy opiekii spolecznej, pielęgniarki, strażacy, projektanci sieci (web designers), managerowie hotelii – no i oczywiście kelnerzy, sprzątaczki, sekretarki czy ogólnie pracownicy customer service, kierowcy ciężarówek i znakomita większość prostych pracowników biurowych.

Tak więc większość Polaków byłaby zmuszona opuścić Wielką Brytanię jeżeli powyższy przepis, którzy od kwietnia aplikuje się do przybyszów z krajów takich jak Stany Zjednoczone czy Kanada, miałby zostać nałożony również na imigrantów z Unii. Weźmy pod uwagę, że Wielka Brytania nie traktuje nas preferencyjnie ze specjalnej sympatii (co chyba myśli wielu europejczyków mieszkających lokalnie) ale właśnie ze względu na Unię – stąd też założenie, że wyjście z Unii = wykop dla imigrantów.




Jakby ta opcja wyglądała w praktyce? Myślę, że nie zdarzyłoby się nic drastycznego w typie masowych najazdów na domy imigrantów, wyciaganie ich za fraki w kajdanach i rezerwowanie najbliższego lotu do Warszawy – raczej po prostu w którymś momencie odciętoby jakikolwiek dostęp do zasiłków dla ludzi spoza UK, odciętoby dostęp do pracy (pracodawcy musieliby wydawać pozwolenia na prace kierując się powyższymi wytycznymi) no i suma sumarum taki imigrant nie miałby się z czego utrzymać – no chyba, że z pracy na czarno. Nie uratowałoby ludzi posiadanie „chaty na kredyt” po prostu doszłoby do sytuacji gdzie wspomniana „chata” musiałby raczej zostać szybko sprzedana – no chyba, że taki imigrant nagle wygrywa loterię i może ją z automatu wykupić od banku podpisującego hipotekę.


Scenariusz powyższy należy do wersji „najczarniejszej” ale teoretycznie może zostać zaaplikowany w praktyce – oczywiście są też pewne „okoliczności łagodzące” – np to, że teoretycznie po pięciu latach pobytu nabywa się statusu „rezydenta stałego” więc Polacy, którzy przybyli przed rokiem 2011 nie muszą sie obawiać – ba, nawet Polacy, którzy przybyli przed 2013 bo wedle Traktatu Lisbońskiego Wielka Brytania będzie miała dwa lata na wynegocjowanie „warunków wyjścia” – w tym czasie dalej będą obowiązywać obecne ustalenia. Tylko czy „pobyt stały” nabyty na mocy relacji z UE będzie równał się wolnemu dostępowi do rynku pracy? Teoretycznie tak, ale czy możemy być tego pewni?
Jeżeli ktoś jest zainteresowany, odsyłam do postu o scenariuszu drugim oraz o referendum ogólnie.

Monday, 23 May 2016

Referendum ws. wyjścia Wielkiej Brytanii z UE


Oto dokładnie miesiąc od dzisiaj Wielka Brytania odda swój głos w referendum odnoście przynależności do Unii Europejskiej. Debata w kraju pogrzewana jest medialną fiksacją i natłokiem sprzecznych głosów oferujących rózne, mniej lub bardziej poprawne, argumenty.



W czasie tego referendum brytyjczycy efektywnie wesprą kampanię „Stronger In” (Remain) lub „Brexit” (Leave.) Z czysto zdroworozsądkowego punktu widzenia kampania „Brexit” nie ma zbyt wiele ekonomiczno-politycznego sensu i oficjalne stanowisko brytyjskiego rządu to wspieranie pozostania w unii.


Jest to również stanowisko wielu ekspertów, którzy przewidują, że wyjście Wielkiej Brytanii ze wspólnoty zaowocuje niestabilnością ekonomiczną i kolejną recesją. Odkąd Wielka Brytania dołączyła do Unii Europejskiej w latach 70s uprzedniego wieku, standardy życia w tym kraju wzrosły dwukrotnie. Średni roczny dochód przypadający na rodzinę wzrósł z 20 tysięcy funtów do 40 tysięcy. O ile nie jest to tylko i wyłącznie zasługa Unii Europejskiej, tak ciężko dokładnie stwierdzić jak sytuacja Wielkiej Brytanii wygładałaby dziś gdyby ta nie była członkiem wspólnoty.


Wielka Brytania przez swoje członkostwo ma dostęp do bardzo korzystnych umów handlowych z resztą kontynetu. Ponad to – Londyn widziany obecnie jako centrum finansowe Europy - przyciaga do siebie masę kapitału i inwestycji, czy jednak ta sytuacja się utrzyma gdy Wielka Brytania opuści unię i Londyn stanie się centrum finansowym jedynie dla małej Wielkiej Brytanii?

Proponenci kampanii „Brexit” sądzą, że tak...


Główną amunicją jakiej używa kampania Brexit by mierzyć w swoich zdroworozsądkowych oponentów jest imigracja – i trzeba podkreślić, że chodzi tu o imigracje z Europy. Co prawda nie wykluczam faktu, że wielu brytyjczyków nie jest na tyle świadomych społecznie by rozumieć, że wyjście z Europy nie przystopuje stałego napływu ludzi z Indii czy Pakistanu... Co tylko czyni argument imigracji silniejszym.


Myślę, że trzeba też powiedzieć głośno o tym co mówi się w Wielkiej Brytanii pokątnie, jak dla tego narodu przystało. Głownie to brytyjczykom przeszkadza imigracja z Europy Wschodniej. Jest to wyraźnie zauważalne w mediach – nawet w liberalnym i niestronniczym BCC – gdzie segment w wiadomościach mówiący o kampanii „Brexit” i imigrantach pokazuje (1) wywiad z więźniem gdzie osobnik mówi z akcentem a w tle na ścianie celi ktoś napisał dumnie POLAND (2) wywiady z prostymi reprezentatami klasy robotniczej, którzy okazują się być litwinami, polakami lub rumunami.


Tak więc ludzie „Brexit’u” wołają „imigracja jest zła!” na całe gardło i o dziwo słucha ich prawie 50% populacji (wedle najnowższych sondaży.) Jest to dla mnie śmieszne i szokujące za razem – szczególnie w obliczu szerokiego wachlarza argumentów ze strony proponentów zostania w unii. Imigracja jest dosłownie jedynym „asem w rękawie” dla Brexitu a nawet ten „as” nie jest aż taki świetny jężeli tylko się mu dobrze przyjrzeć.


Nie od dzisiaj przecież wiadomo, że Wielka Brytania profituje niezmiernie na imigrantach. Ich obecność w kraju hamuje wzrost inflacji, wzmaga wzrost populacji dostarczając mlodych ludzi i „rąk do pracy”, które w przyszłosci będą pracowac na angielskich emerytów, imigracja zasila praktycznie cały NHS dostarczając lekarzy i pielęgniarki i pompuje spore kwoty w brytyjską ekonomie przez regularne płacenie podatków i w znakomitej większości wydawanie w tym kraju swoich dochodów.


De facto nie do końca wiadomo jakie są logiczne argumenty PRZECIW imigracji poza chorobliwą (acz oczywiście zakamuflowaną) homofobią brytyjczyków. Jedyne w miarę bystre rozumowanie przeciw emigracji to fakt, że więcej ludzi wymaga wiekszych nakładów w system edukacji (więcej miejsc w szkołach) i na służbę zdrowia – nakładów które powinny wychodzić właśnie z podatków, które cudzoziemcy płacą. No ale jak się myśli w kategoriach typu  wydusić kasę z imigranótw a nic im nie dać w zamian”, to faktycznie widać tutaj problem.




Być może właśnie przez tą dychtomię zagraniczna prasa spoza Wielkiej Brytanii komentująca Brexit nie odnosi się nawet zbyt poważnie do argumentu imigracji, analizuąc natomiast wszytskie inne – patrz Financial Times.


Poza imigracją, kolejnym argumentem Brexit jest jeszcze odzyskanie składki jaką Wielka Brytania wpłaca rok w rok do skarbonki Unii Europejskiej. Jest to znaczna kwota 13 billionów funtów rocznie (ok 0.5% krajowego produktu brutto) – chociaż warto zwrócic uwagę, że nie bierze się tu pod uwagę pięniędzy, które Wielka Brytania dostaje od Unii.  Wedle tego źródła, w zeszłym roku było to 4.5 biliona funtów, tak więc de facto Wielka Brytania „traci” 8.5 biliona.

Moje osobiste odczucie względem referendum jest takie, że ostatecznie zdrowy rozsądek zwycięży ksenofobię i Wielka Brytania zagłosuje by w Unii Europejskiej jednak pozostać – chociaż nie mogę być tego całkowicie pewna...


Cały wstęp powyższy jest bardzo fajny i rozległy, niestety mówi niewiele w kwestii co stanie sie z polakami na wyspach gdyby Wielka Brytania odeszła z uni – ten właśnie temat zamierzam podjąć w moim następnym poście.


Tak jak i od lat przewidywałam, że Wielka Brytania w pewnym momencie zacznie buntować sie w obec statusu quo tak samo mam pewne przeczucie w gestii jak Wielka Brytania postąpiłaby z imigrantami...

Friday, 11 September 2015

“Zwolnij, szkoda życia” czyli angielska flegma

Za pewne przeciętny Polak wiele razy słyszał stereotyp odnośnie angielskiej flegmy. Za pewne też wielu Polaków zaparcie twierdzi, że stereotypy to jedynie bujdy i nie ma się co nimi kierować. Tak też myślałam ja gdy przyjechałam tu w wieku 19 lat. Dzisiaj z perspektywy czasu mogę stwierdzić z absolutnym przekonaniem, że tak, owszem. Anglicy jak najbardziej charakteryzują się bardzo zaawansowaną flegmą.

Mam tez inne interesujące spostrzeżenie – otóż moja ‘otwartość umysłu’ i zaprzeczenie wiarze w stereotypy kosztowało mnie wiele niesłusznego stresu. Okazuje się bowiem, że stereotypy rodzą się jednak z jakiegoś powodu i zamiast je odpychać powinniśmy je zaabsorbować w taki sposób by ułatwiały nam życie.

Otóż bardzo długi czas spędziłam w przekonaniu, że anglicy mimo, że uśmiechnięci i powierzchownie mili są tak naprawdę niespecjalnie sympatyczni – wdanie się z nimi w jakąś dłuższą tematyczną debatę (szczególnie na trzeźwo) graniczy z cudem, zorganizowanie fajnego wypadu czy robienie czegos ‘na spotanie’ w ogóle nie wchodzi w grę, uważałam za bardzo nieuprzejme ich ignorowanie wszelkich form komunikacji – czy to w pracy czy w życiu personalnym. Ogólnie wydawali mi się przez to aroganccy.


Dzisiaj natomiast – tak, po dziewięciu latach a dopiero dzisiaj – naszło mnie pewne oświecenie. Oni nie są z natury źli tylko niezręczni i powolni. Voila! Dziewięć lat i dopiero taki wniosek, budzi to we mnie pewną wątpliwość co do inteligencji własnej ale cóż, lepiej późno niż wcale. Dogadanie się z anglikami czy wszczepianie w nich jakiegoś entuzjazmu przypomina zachęcanie stada żółwi do udziału w przełajówce. Oni po prostu nie mają w sobie tego ognia, który tak cenię w ludziach ani żadnej szczególnej pasji do życia.

Nacje typu włosi, hiszpanie, amerykanie – a mówiąc szczerze to w zasadzie wszystkie inne nacje jakie spotkałam poza Anglikami (ok, Niemcy też są lekko dziwni) – z nimi można się pośmiać, wyjść gdzieś i tańczyć i to nawet bez 5 promili krwi w alkoholu. Z Anglikami wszystkie interakcje przypominają podchody.

Można sobie wyobrazić jak irytujące jest coś takiego w życiu personalnym – szczególnie dla osoby dosyć charyzmatycznej za jaką się uważam. Muszę przyznać, że przez panującą tu flegmę (potrzeganą przeze mnie jako ziejącą ogniem zniszczenia depresję) udzielił mi się nawet ten mankament osobowościowy.


Ale wracając do oświecenia – skąd ono nadeszło? Ah no z faktu, że przechodze właśnie przez proces zakupu domu, który jest absolutna drogą przez mękę. Anglików trzeba poszturchnąć z 50 razy by coś ruszyło się do przodu. Najpierw byłam szczególnie zdeprymowana względem prawników, którzy spowalniają cały proces. Wyżywałam się na nich zawzięcie pisząc maile i dzwoniąc – z bardzo niewielkim w sumie skutkiem – bo anglik ‘nakrzyczany’ to nie anglik zmotywowany do pracy, tylko wspomniany zółwik, który chowa głowę w skorupę i czeka aż sztorm przejdzie. Kiedy tak dziś znowu myślałam o tej bandzie słabokompetentnych ‘specjalistów’ nadszedł moment EUREKA.

EUREKA – prawnicy są powolni, doradca finansowy też miał pewien problem, zarejestrowanie się na skan do lekarza to tez jakiś skomplikowane długoterminowe przedsięwzięcie wymagające 3 wizyt w klinice, dwóch listów i dwóch telefonów, koleżanka w ciąży z rozwarciem na 4 cm zostaje odsyłana do domu bo ‘jeszcze mają czas’, zatwierdzenie aplikacji wizowej znajomego z tygodnia przeciąga się w trzy, w pracy na jakąkolwiek odpowiedź na email czeka się nawet do miesiąca (w międzyczasie najlepiej przypomniec o sobie ze dwa razy), laska do której koleś zagada dwa razy w ten sam dzień krzyczy że to ‘stalking’ a proces zakupu konkretnego domu może zająć nawet pół roku.

Także chcąc obcować z tubylcami należy uzbroić się w wielką cierpliwość –albo jeszcze lepiej –iść spać, wyjechać na wakacje, wrócić, zaparzyć kawę no i być może wtedy dostaniesz ten wyczekiwany telefon, że coś tam zostało zrobione.

Kiedyś czytałam książkę napisaną przez Ryszarda Kapuścińskiego pt. „Heban” – pisał on o wyluzowanych afrykańczykach, których mentalność nie zna żadnych parametrów czasowych – główny przykład na to dał opisując jak pewnego dnia wsiadł do autobusu, który nie ruszył się przez następne dwie godziny. Podszedł do kierowcy zapytać się kiedy ma zamiar wyjechać, na co dostał odpowiedź że autobus pojedzie wtedy gdy najdzie do niego wystarczająco ludzi.


Zastanawiam się czemu nie wprowadzono tego systemu jeszcze w UK? Myślę, że przy ich mentalności doskonale by się sprawdził.

JEDNAK system ten ma swoje pozytywne atrybuty – np praca w UK to nie to co praca w Polsce. W zasadzie nigdy nie miałam w Polsce jakieś konkretnej pracy pełnoetatowej no ale porobiłam to tydzień w pizzeri to stanie na promocjach tu czy tam by mieć swoje złote. Nawet te krótkie doświadczenia nauczyły mnie, że Polska to znowu kraj fanatyków. Gdy po byciu TYDZIEŃ w pizzeri jakaś inna kelnerka zaczeła mnie ochrzaniać, że za wolno zbieram talerze ze stołów byłam w autentycznym szoku.

Dziewczyno, czy ty wiesz ile Pizza Hut zarabia prowadząć biznes w Polsce i płacąc mi czy tobie 5 złotych za godzinę? A ty masz jeszcze jakąs inklinację by robić tu 200% normy? Przecież komuna się skończyła.

W UK jest poszanwoanie dla pracownika co nadmieniłam już w innym wątku poniżej a kultura powolniactwa sprawia, że łatwo komuś zaimponować wkładając nawet jedyne 5% werwy.

W każdym wypadku – angielska flegma to coś z czym nalezy się mniej lub bardziej pogodzić żyjąc na wyspach i czego nie można tez brać personalnie. Wizualizacja równania Anglicy = zółwie pomaga w sytuacjach kryzysowych!

Sunday, 28 June 2015

Poradnik: Jak przyjechać do Wielkiej Brytanii wraz ze swoim 'członkiem rodziny' pochodzącym z kraju nie należącego do Europejskiego Obszaru Gospodarczego

Ostatnio zostałam poproszona przez kuzynkę o pomoc w interpretacji tekstu odnośnie przyjazdu do Wielkiej Brytanii osoby pochodzącej spoza Europejskiego Obszaru Ekonomicznego. Pomyślałam, że będzie to też fajny temat do podjęcia na blogu. Od jakiegoś czasu myślałam by zacząć pisać poradniki dla osób planujących życie w UK czy żyjących tu na codzień i stopniowo podejmujących dalsze życiowe wyzwania / kroki.

Pamiętam gdy sama pierwszy raz znalazłam się w Anglii - już prawie 9 lat temu - i musiałam wszystko zrozumieć sama, chodzić, pytać, próbować na własnej skórze różnych rozwiązań. O ile cały proces był fajny i widzę go dzisiaj jako wielką przygodę, która pomogła mi lepiej opanować język i ogólnie stać się bardziej niezależną osobą tak dziwię się, że ciężko na internecie o dobry poradnik który ułatwiłby innym cały ten proces.

No ale tyle w ramach przedmowy. Poniżej przedstawiam skrócone tłumaczenie ze strony https://www.gov.uk/family-permit/overview dla osób zainteresowanych przyjazdem na teren Wielkiej Brytanii wraz ze swoim współmałżonkiem/ członkiem rodziny- w wypadku gdy współmałżonek/członek rodziny nie jest obywatelem Europejskiego Obszaru Gospodarczego.

Tłumaczenie to nie uwzględnia podpunktów odnośnie uzyskania zezwolenia na pobyt:

  • z racji "prawa pochodnego zamieszkania" - (co znaczy bycie opiekunem kogoś, kto ma prawo stałego pobytu w Wielkiej Brytanii, dla dziecka opiekuna lub dziecka obywatela EOG, który wcześniej pracował w Wielkiej Brytanii)
  • na mocy wyroku w sprawie Surinder Singha- czyli poprzez bycie członkiem rodziny obywatela brytyjskiego, który mieszka i pracuje w innym kraju EOG
  • z racji "zachowania prawa pobytu" - nabycie prawa do pobytu w Wielkiej Brytanii jako członek rodziny obywatela EOG, który zmarł i z racji tego nie jest już małżonekiem lub partnerem
Dodaje też moje osobiste komentarze związane z interpretacją tekstu przy użyciu tej oto czerwonej kursywy :)

1. Informacje ogólne

Możesz ubiegać się o zezwolenie na przyjazd do Wielkiej Brytani jako członek rodziny mieszkańca EOG (Europejski Obszar Gospodarczy)  jeśli:

  • Pochodzisz spoza Europejskiego Obszaru Gospodarczego (EOG)
  • Jesteś członkiem rodziny obywatela EOG
O zezwolenie należy  ubiegać się przebywając poza granicami Wielkiej Brytanii.

Opłaty
Ubieganie się o zezwolenie jest bezpłatne.

Dlaczego starać się o zezwolenie?

Zezwolenie pozwala łatwiej i szybciej przyjechać do Wielkiej Brytanii. Brak zezwolenia może przeszkodzić w otrzymaniu karty pokładowej i spowodować opóźnienia.
Brak zezwolenia może sprawić, że odmówią Państwu wjazdu na teren Wielkiej Brytanii.

Brak użycia słów o nacechowaniu definitywnym typu 'musisz' (must) w oryginale daje mi w tym wypadku do myślenia, że tak naprawdę zezwolenie to nie jest absolutnie koniecznie - ułatwia po prostu proces i sprawia, że chronisz się przed ewentualnymi niedogodnościami.

Jak długo można przebywać na terenie Wielkiej Brytanii na mocy zezwolenia
Pozwolenie jest ważne przez okres 6 miesięcy i pozwala na dowolną ilość przyjazdów/odjazdów z Wielkiej Brytanii w tym czasie.

Pobyt po wygaśnięciu zezwolenia
Można pozostać w Wielkiej Brytanii po wygaśnięciu zezwolenia, jeśli jesteś członkiem rodziny obywatela EOG.

Najlepszym sposobem by kompletnie i rzetelnie zalegalizować swój pobyt po wygaśnięciu ważności pozwolenia jest ubieganie się o kartę pobytu stałego. Nie jest to wymóg konieczny, jednak ułatwia udowodnienie potencjalnym pracodawcom prawa do życia i pracy w Wielkiej Brytanii.

Tutaj ponownie - składnia tekstu umieszczonego na stronie informacyjnej wydaje się nieco zawiła choć obraz sytuacji jest całkiem prosty - zezwolenie umożliwia bezproblemowy przyjazd i pozostanie w Wielkiej Brytanii na nieokreśloną ilość czasu. Karta pobytu stałego to dodatek, który może przysłużyć się przy szukaniu pracy, szczególnie osobom spoza granic Unii. Teoretycznie to nawet mieszkańcy EOG mogą ubiegać się o wspomnianą kartę -  w praktyce nikt tego nie robi z racji tego, że nie uzyskuje się przez nią żadnych dodatkowych przywilejów.

2. Kwalifikowalność

Aby kwalifikować się do otrzymania zezwolenia jako członek rodziny mieszkańca EOG, wspomniany mieszkaniec EOG musi spełniać następujące kryteria:

  • Przebywać na terenie Wielkiej Brytanii
  • podróżować do Wielkiej Brytanii z osobą starającą się o zezwolenie w ciągu 6 miesięcy od dnia złożenia wniosku

Jeśli mieszkaniec EOG przebywa w Wielkiej Brytanii dłużej niż 3 miesiące przed przyjazdem partnera musi:

  • być "osobą wykwalifikowaną" która pracuje w zawodzie, szuka pracy w zawodzie, jest samozatrudniona, studiuje lub żyje na własny rachunek 
  • posiadać prawo stałego pobytu
Lekko zawiłe tłumaczenie ze strony brytyjskiego rządu, które można zinterpretować tak - najlepiej by parter spoza EOG dołączył do mieszkańca EOG w przeciągu 3 miesięcy od pojawienia się mieszkańca EOG w wielkiej Brytanii. Wygląda na to, że późniejszy przyjazd może wymagać dodatkowej dokumentacji ze strony osoby z EOG.

Aby kwalifikować się jako członek rodziny musisz: 

Być małżonkiem obywatela EOG, lub związanym z nimi jako:
  • dziecko lub wnuk poniżej 21 lat, lub dziecko / wnuk w każdym wieku wymagający pełnego wsparcia finansowego
  • dziadek/rodzic wymagający pełnego wsparcia finansowego
Przetłumaczyłam tu proste słowo "dependent" na "wymagający pełnego wsparcia finansowego" - chodzi o osoby zupełnie uzależnione od swoich 'opiekunów', które np. z powodów takich jak niepełnosprawność nie mogą podjąć pracy i samodzielnie się utrzymać. 

Aplikacje otrzymane od partnerów bez ślubu są słabsze i pary takie mogą nie uzyskać pozwolenia. Takie wnioski są rozpatrywane indywidualnie i biorą pod wagę okoliczności personalne kandydatów.

3. Dokumenty, które należy przygotować i załączyć przy ubieganiu się o pozwolenie na przyjazd jako członek rodziny mieszkańca EOG
  • ważny paszport
  • 1 kolorowe zdjęcie paszportowe
  • dowody bycia członkiem rodziny mieszkańca EOG, czyli akt małżeństwa, lub dowód wspólnego zamieszkania przez 2 lata. Dopuszczane są jeszcze inne dokumenty - np dowód partnerstwa cywilnego
  • ważny paszport mieszkańca EOG lub dowód osobisty (lub poświadczona kopia, jeśli nie można dostarczyć oryginału)
  • dowód swojej zależności finansowej, w wypadku gdy taka występuje

Członkowie rodziny EOG

Należy pokazać, że mieszkaniec EOG ma prawo stałego pobytu na terenie Wielkiej Brytanii. W wypadku gdy osoba ta przebywa w Wielkiej Brytanii dłużej niż 3 miesiące należy dostarczyć:

  • Dowód pracy - np. umowa o pracę, wyciągi wykazujące regularny dochód (tzw. 'payslipy') czy list od pracodawcy LUB
  • W przypadku osoób samozatrudnionych, np umowy, faktury lub rachunki  i wyciągi bankowe wskazujące na opłaty wniesione by pokryć podatek dochodowy i ubezpieczenie społeczne LUB
  • W przypadku studentów - np list od szkoły, uczelni lub uniwersytetu (takie osoby muszą też wykazać dowód pełnego ubezpieczenia zdrowotnego) LUB
  • Oświadczenie wskazujące na niezależność finansową -np wyciąg z banku (takie osoby muszą też wykazać dowód pełnego ubezpieczenia zdrowotnego)
Wyciąg z banku, gdzie na koncie mamy mniej niż najmniej 2 tysiące funtów nie wskazuje na 'niezależność finansową' Nie jestem świadoma konkretnych progów finansowych, ale warto wiedzieć że wspomniane progi są stosunkowo wysokie - ergo opieranie aplikacji na takim oświadczeniu jest niewskazane dla osób średniozamożnych.

Należy dostarczyć uwierzytelnione tłumaczenia wszelkich dokumentów, które nie są w języku angielskim i walijskim.

4. Jak starać się o zezwolenie
O zezwolenie należy aplikować się online używając tego linka:

https://www.gov.uk/apply-uk-visa

Słyszałam, że można starać się o zezwolenie za pośrednictwem ambasady brytyjskiej - podejrzewam, że ich praca polega na pomocy przy zbieraniu i weryfikacji dokumentów oraz udzielenie dodatkowej porady. Polecałabym aplikację w ten własnie spósób jeżeli jest taka możliwość, aby uniknąć pomyłek. Z drugiej strony ubieganie się o pozwolenie jest darmowe więc próba aplikacji przez internet nie spowoduje utraty pienięznej.


*** 26 sierpnia 2015: informacje dodatkowe / w trakcie procesu ***

Niedawno wraz z kuzynką i jej mężem składałyśmy tego typu wniosek online. Strona, której musieliśmy użyć by sfinalizować aplikację nie jest niestety zbyt dobrze przemyślana w kontekście logicznym i wiele razy z utrapieniem drapałyśmy się z kuzynką po głowie myśląc "o co im chodzi?"

Jeżeli napotkasz na tego typu problem - nie zniechęcaj się, wpisz po prostu to co wydaje ci się najbardziej adekwatne. Sam administrator portalu informuje, że strona na dzień dzisiejszy jest testowana w wersji Beta, przypuszczam że stąd mamy problem.



Okazuje się, że wizyta w amabasadzie brytyjskiej w kraju gdzie ulokowany jest 'członek rodziny' mieszkańca EOG jest integralną częścią aplikacji i należy się z tym liczyć przy formowaniu planów przyjazdu. W naszym wypadku mąż kuzynki przebywa aktualnie we Włoszech, ale jako iż na stałe zameldowany jest w Polsce będzie musiał wykonać podróż z Milanu do Warszawy by rozmawiać z konsulatem.

Warto też zostać na parę dni w Warszawie gdyż decyzja odnośnie 'family permit' zostaje podjęta w przeciągu kilku dni.

Jeżeli chodzi o dalsze 'przygody', będę informować na bieżąco.

Friday, 12 June 2015

Treść vs. Obrazki – czyli o kwestii popularności i krajobrazie blogosfery

Dzisiaj podejmuję się nieco innego tematu – a mianowicie tak zwanej „blogosfery” – zainspirowała mnie dotego dawna koleżanka z liceum, która prowadzi teraz blog poświęcony jej dotychczasowej przygodzie z macierzyństwem – http://www.mamowymioczami.pl – zapraszam wszytskich zainteresowanych tematem bo stronka wygląda bardzo profesjonalnie PLUS mama i córka są przyjemne dla oka.


Tak więc koleżanka Agnieszka napisała ostatnio na temat jej doświadczeń jako bloggerki – poniekąd większość pań okupujących sektor ‘mamowego’ internetu jest ‘słodkopierdzących’ (sic) Zdaje mi się nawet, że uogólniła to do całej blogsfery – z czym nie do końca się zgadzam. Po prostu jeżeli ktoś generuje treści oscylujące dokoła dzieci, bycia mamą i małych ubranek to przyciagnie do siebie dokładnie taką publiczność. Ja np dla odmiany dałam radę przyciągnąć do siebie całe gromady tak zwanych ‘hejterów’ zanim hejterstwo było modne.

Ponownie trudno sie temu dziwić skoro blog nazwyał się Fuck Avril (i nawet wciąż istnieje – http://www.Fuck-avril.blog.pl )

 

Osobiście bardziej interesuje mnie debata odnośnie treści publikowanych w sieci i gdzie ciągnie publikę ogólnie. Nawet powyżej odnotowałam, że Mamowymioczami.pl prezentuje codzienność dwóch atrakcyjnych pań – jednej trochę mniejszej – i myśle, że dobrym wstępem do dalszych dywagacji będzie zadanie pytania – jakie szanse na popularność miałby mamowy blog gdyby Agnieszka i Amelia były mniej ‘estetyczne’?

 

Nie jest sekretem, że tak zwana ‘generacja X’ (Y lub Z ? na której teraz jesteśmy?) ma bardzo krótki czas skupienia uwagi (nachodzi mnie fraza ‘attention span’ ale nie przychodzi do głowy polski odpowiednik) – w praktyce oznacza to, że coraz więcej informacji konsumujemy czysto wizualnie, głównie poprzez zdjęcia, filmiki. Od dawna wiadomo, że mało kto teraz czyta. Książki niezbyt się sprzedają przy konkurencji z kinem i telewizją. Przenosząc to na blogosferę, nikomu nie chce się przewalać przez paragrafy tekstu – ludzie pochaniają obrazki, coś na co mozna szybko rzucić okiem.

 
Nie to, że marudzę – chociaż mam ku temu powód. Oczywiście w idealnym świecie miałabym już tysiące ‘followerów’ – wydaję mi się, że każdy kto produkuje coś online chce w którymś momencie być jakoś tam zauważony. Niestety jako ktoś kto woli pisać, zamiast np robić zdjęcia czy filmiki, niezbyt widzę jakąkolwiek szansę na przypływ czytelniczy.


No cóż - sama jestem częścia problemu – ile to razy widziałam jakiś artykuł na Daily Mail (wiem, ambitnie) i automatycznie przesunełam kursorem w kierunku fotek (najlepiej tyłka Kim Kardashian) – mimo wszytsko ten spadek ‘popularności’ słowa pisanego trochę pobolewa zapalonego pisarza i dziennikarza.


A teraz czas na tyłek Kim Kardashian:
 
 

Thursday, 4 June 2015

Poszanowanie dla każdego człowieka – czyli co w Anglii urzeka

Czytając posty poniżej można odnieść „delikatne” wrażenie, że są nacechowane pejoratywnie. Oto Brytanka wydaje się nienawidzieć w Anglii wszystkiego poza fajnie płatną pracą. Nie jest to prawda – wydaje mi się, że często jestem ustosunkowana do tubylców negatywnie tylko ze względu na to, że nie znam w zasadzie nic innego. Z Polski wyjechałam w wieku 19 lat więc cieżko mówić o jakimkolwiek solidnym doświadczeniu życia w kraju przodków. Być może mój umysł często działa na zasadzie prostego kontrastu – coś mi się nie podoba więc automatycznie klasyfikuje to jako ‘angielskie’ utrzymując w głowie wizję idealnej Polski – niczym członkowie Polonii w USA, który z goryczą tęsknia za krajem gdzie piolacy w PL drapią się po głowie myśląc – ale za czym tu tęskić?


Jest jedna rzecz jakiej na pewno mi tu nie brakuje a która w Polsce wydaje się bardzo prominentna. Chodzi o zwykły szacunek dla każdego człowieka. W Polsce wiele czynników środowiskowych wskazuje na to, że zwykłego, „małego” członka społeczeństwa traktuje się lekko jak psa puszczonego wolno w dzicz.


Pokutuje mentalność – idż i walcz. Radź sobie jak potrafisz. Kombinuj i knuj to się może uda.



Co mam w tym wypadku na myśli – na pierwszy ‘odstrzał’ proponuje szukanie zatrudnienia w Polsce. Nie mieści mi się w percepcji jak można reklamować miejsce pracy bez wskazania na stawkę wynagrodzenia. Czy naprawde w Polsce jest tak źle, że firmy myślą w kategoriach ‘niech się  cieszy, że w ogóle ma prace’? Owszem w Anglii też napotyka się ogłoszenia, gdzie stawka jest mistycznie reklamowana jako ‘do negocjacji’ ale jest to mniejszość i osobiście nigdy sie na takie pozycje nie aplikuje. Jak można oczekiwać od ludzi zaangażowania w postacii wypełnienia aplikacji, wysłania CV, postawienia się na interview, całego związanego z tym stresu i przygotowań i jeszcze później agresywnej negocjacji odnośnie stawki. Biedny taki człowiek, cały proces wydaje się walką.



Druga sprawa – podejście do prawa zatrudnienia, praw pracownika, kultury biurowej. Nie pracowałam nigdy w polskim biurze ale mam znajomych i rodzinę którzy rozwijają swoją karierę w kraju i to co słyszę jest trochę smutne. Gdy mówię, że w UK praktycznie każdy ma prawo do płatnego chorobowego – przecież choroby się nie wybiera – znajomi w PL są w szoku. 24 dni płatnego urlopu też wydaje się wielu luksusem. W dodatku w polskim biurze szef może cię w twarz wyzywać, dołować i obrażać. W UK za tak otwarte chamstwo można być wywalonym z pracy i nikt nie ma prawa nikomu dokuczać czy sprawiać by czuł się traktowany nie fair. Wszelkie tego typu zachowania niosą za sobą konsekwencje. W PL za to operuje prawo dżungli.