Wednesday, 28 January 2015

"Każdy jest inny" argumentem brytyjskich indywidualistów


Frazes KAŻDY JEST INNY wypisałam wielkimi literami bo to jeden z bzdurnych, standardowych tekstów jakie słyszę tu praktycznie na porządku dziennym.


„Nie możesz generalizować, KAŻDY JEST INNY”


„Dlaczego porównujesz mnie do XYZ? KAŻDY JEST INNY”


„Nie prawda, że ludzie w większości lubią XYZ bo KAŻDY JEST INNY”


„Co, że niby wszyscy oddychamy tlenem? Przecież KAŻDY JEST INNY”



Tak, nawet wypowiedzi gdzie podkreślam daną grupę w gestii „mniejszość” lub „większość” spotykają się z tym tekstem.


Nie ma wielu rzeczy, które irytujá mnie bardziej niż ludzie wyjeżdżający z tym beznadziejnym serem. O ile znajdziesz takich tytanów intelektu i w Polsce tak w Anglii „KAŻDY JEST INNY” powinno być chyba wydrukowane grubym Arialem na brytyjskiej fladze, tudzież na banknotach.


Dlaczego to niegroźne niby stwierdzenie aż tak wzburza moją krew? Bo to tekst, który z góry zabija wszelką dyskuję. Wyświechtane zdanie, które automatycznie dyskryminuje rozmówcę i redukuje wszelkie rozważania do bezsensu. Jestem pewna, że w retoryce jest na to jakaś specyficzna nazwa. Argument Oczywisty? Potoczniej: beton?

 
Jeżeli czytelnik (bo mam nadzieję, że kiedyś jakiegoś znajdę) dalej nie zgadza się z tą tezą przytoczę analogię. Wyobraźmy sobie spotkanie członków parlamentu europejskiego gdzie odbywa się dyskusja na temat normowania w zakresie ochrony środowiska.

 

Oto reprezentacja Niemiec mówi:


- Więc musimy kontrolować emisję spalin w Europie


Francja na to:


- Racja, także sortowanie odpadów wymaga uwagii gdyż na chwilę obecną jest to robione mało efektywnie.

 

W tym momencie jakiś geniusz z, powiedzmy, Anglii wyskakuje z tekstem:

- Chłopaki... ZIEMIA I TAK SPŁONIE GDY SŁOŃCE STANIE SIĘ CZERWONYM KARŁEM.


Po co więc próbować myśleć, systematyzować wiedzę czy aplikować jakiekolwiek rozwiązania. Najlepiej rzucić banałem. I jest to niestety coś co ludzie robia tu nagminnie.


Jako zapalony obserwator społeczny lubię notować akcje i interakcje międzyludzkie oraz okazjonalnie to dyskutować. Niestety większość moich prób wysuwania tych poglądów do angielskich znajomych kończy się tak:

 

„KAŻDY JEST INNY...”

 
No ale... Podeszłam do tego z perspektywy dyskusji oraz retoryki. Szersza aplikację zdania można jednak zauważyć tu wszędzie. Nie wiem czy to kwestia „życia na Zachodzie” bo nigdy nie żyłam w żadnym innym „zachodnim” kraju by to stwierdzić ale zdecydowanie największą wartością w UK jest indywidualizm.


Nie mam nic przeciwko indywidualizmowi ale wydaje mi się, że bardziej konstruktywnym podejściem jest szanowanie ludzi za to, że są wybitni, inteligentni, z wartościami, że potrafią podjąć trudne decyzje gdy jest na to czas i pomagać bliźnim w potrzebie. Szacunek nie należy się ludzią wykorzystującym innych, terrorystą czy innym zwichrowanym psychicznie. Być może komuś wyda się to nieco brutalne (?) jednak żyjemy w społeczeńswie i potrzebujemy standardów normatywnych.

 
Natomiast w Anglii okazuje się, że szacunek należy się każdemu o ile ta osoba pozwala drugiej być jak najbardziej niezależną i indywidualną. Podziwiać warto głównie siebie. Innych ludzi trzeba po prostu akceptować. Kolektywa i pomaganie sobie nawzajem to cechy jakie wpisuje sie na CV po wykonaniu gdzieś wolontariatu. Każdy zasługuje na sympatyczny uśmiech i płytkie uprzejmości, z drugiej strony na nikim nie można się emocjonalnie „uwiesić” – ergo głębsze uczucia do bliźniego są tu rzadko zauważalne.


Czasami szkoda mi Anglików i ich umysłów wypranych tą ideologią. KAŻDY JEST INNY. Każdego trzeba akceptować. Nikomu nic nie można powiedzieć. Moim prawem jest by zostawiono mnie w spokoju. Niby to takie zachodnie i nowoczesne a mimo wszytsko ogarnia mnie nostalgia za Europejskim romantyzmem i kolektywą.

Tuesday, 20 January 2015

"Fair-szmej" czyli angielska alergia na szczerość

Aby lepiej zrozumieć korzenie Brytyjskości należy po pierwsze przyjrzeć się podstawowej społecznej konwencji znanej tu jako kurtuazja. W innych rejonach świata mówi się na to też bardziej kolokwialnie „ściema.”

Nie do końca jest dla mnie jasne skąd bierze się stereotyp odnośnie tubylców mówiący, że lubią oni grać wedle zasad „fair play.” Być może dawno dawno temu istniało społeczeństwo uczciwych i honorowych Anglików, którzy faktycznie szczycili się tego typu rozumowaniem. W czasach obecnych jest to jedynie wyświechtana fraza, którą można tylko czasem rzucić podczas kłótni z Anglikiem by wywołać reakcję skłaniającą do samo-refleksji.


Wtedy taki jeden czy druga zastanowi sie:


 „Hm, no tak, fair play – to coś niby znaczy ale do końca nie wiem co? Przecież zrobiłem/łam wszytsko dokładnie pod siebie wzgledem moich samolubnych potrzeb wiec o co chodzi?”


W Anglii króluje wszechobecna ściema, którą najszybciej mogę przedstawić poprzez zaprezentowanie kilku przykładów „tłumaczenia” co tak naprawdę znaczą poszczególne używane tu frazy:

  • ‘We definitely need to arrange to see each other soon’ - mam nadzieję, że już nigdy się nie spotkamy
  • ‘You might want to rethink that” – jesteś imbecylem
  • ‘We work so well as a team’ – nie chce mi się tego robić więc zajmij się tematem

Jest przecież wiedzą powszechną, że na zapytanie „co u ciebie” trzeba odpowiedzieć „dobrze” nawet jeżeli zupełnie rozmija się to z prawdą.


Dla niedowiarków, proszę –oto Anglicy w niespodziewanym przypływie samoobnażania skomponowali na ten temat artykuł: http://www.telegraph.co.uk/news/newstopics/howaboutthat/10280244/Translation-table-explaining-the-truth-behind-British-politeness-becomes-internet-hit.html


Zapoznanie się z tym prostym faktem już znacząco ułatwia życie – niekoniecznie w gestii rozumienia przekazywanych komunikatów – osobiście wolę nie roztrząsać każdej wypowiedzi pod kątem domniemanych podtekstów bo zahaczałoby to o silną paranoje i zdecydowanie obniżyło jakość mojego życia.


Wiedza ta jest jednak niezbędna przy generowaniu wypowiedzi w kierunku tubylców. W związku z faktem, że cały system komunikacji opiera się na ściemie Anglicy to społeczeństwo, które ma bardzo silna awersję do prawdy. Myślę, że można to nawet nazwać alergią.


Wszytsko co nawet ociera się o prawdę może wywołać silną reakcję lub nawet skończyć się śmiercią społeczną poprzez ostracyzm, dlatego mówiąc do nich należy mieć silnie na uwadze by nikogo przypadkiem nie zabić.


Dla przykładu, oto sytuacja jaka zdarzyła mi się w pracy nie dalej niż tydzień temu. Wysyłałam w najlepsze email’e do szefa-wszytskich-szefów aby spojrzał na kilka projektów i powiedział nam czy mu się podobają.


W mojej elektonicznej korespondencji umieściłam frazę „projekty obecnie oczekują pana zatwierdzenia.”


Jakieś pół godziny później odpisała mi asystentka szefa informując, że ten czuje się urazony implikacją jakoby to przez niego projekty nie szły na przód. Asystentka zasugerowała usunięcie słowa „obecnie” gdyż poniekąd nadaje ono wspomnianemu zdaniu negatywny wydźwięk.


Osiem lat w Anglii a wciąż się uczę! Uśmiechnełam się do siebie w duchu.


Tydzień później na comiesięczntym spotkaniu z managerką zwrócono mi uwagę, że powinnam szybko iść wyjaśnić tą arcy-niezręczną sytuację z asystenką by uniknąć niedomówień. W dodatku następnym razem przy przesyłaniu email’i muszę je kompletnie zmienić tak by nie było ani cienia podejrzeń co do znaczenia.


Ah, tak.


W życiu personalnym mogę zaoferować tysiace innych przykładów – kiedy to po normalnej rozmowie z angielskim znajomym on określa mnie jako osobę „walącą kompletnie prosto z mostu.” Byłoby to może i trafne spostrzeżenie jezeli mówiłabym tylko o czyms innym niż o niedzielnej liście zakupów z Tesco.


Nie trudno domyślić się czemu nasi rodacy tak często otrzymują tu naklejkę niewychowanych i niegrzecznych. Fakt, jest spory procent Polaków, którzy cechują się dobitnym chamstwem jednak na angielskie standardy wykładowca literatury z uniwersytetu Jagielońskiego uchodziłby za wrednego gbura bo nie powiedział „przepraszam” gdy ktoś uderzył go łokciem w londyńskim metrze.

Na wstępie...

Chciałabym podjąć temat Wielkiej Brytanii, Anglików, mojego pożycia z nimi i odkrywania jacy są „naprawdę” oraz jak żyje się na Wyspach–przynajmniej w moim postrzeganiu rzeczywistości.

„Popęd” by założyć tego bloga wział się z wielu bezowocnych prób wertowania sieci w celu odnalezienia informacji jakie zamierzam tu zaprezentować. Pierwsze wpisy na bloga cechowały się sporą dozą negatywności, były dni kiedy siadałam i musiałam wylać moją frustrację – stąd powstały „fair-szmej”... oraz „każdy jest inny”... Czasem Anglia potrafi mnie poważnie zirytować!

Jednak mówiąc szczerze, jestem bryt-fanką, choć może w innym sensie niż tym tradycyjnym. Nie fanką = fanatykiem lecz fanką = obserwatorem i uczniem. Kultura i obyczajowość w Wielkiej Brytanii jest dla mnie źródłem nieustającej fascynacji, frustracji, szczęscia i niedogodności. Wydaje mi się, że każdy kto przebywa/ł w UK dłużej niż może 2 lata powinien mniej-więcej mnie zrozumieć.

Jestem nawet skonfudowana faktem, że biorąc pod uwagę miliony Polaków rezydujących na Wyspach i pewnie kolejne tysiące planujące juz swój przyjazd, w polsko-języcznym internecie ciężko znaleźć coś bardziej „dogłębnego” odnośnie życia tu. Mam przez to na myśli obserwacje społeczne, które wychodziłoby poza ramy stereotypów typu „tak, Anglicy lubią gadać o pogodzie”albo jeszcze gorszy „wspaniała uśmiechnięta nacja bardzo grzecznych ludzi.” Bez urazy dla nikogo ale materiały jakie znajduję – i mam tu na myśli głównie platformy społeczne – to wynurzenia polek o tym jak w UK wszyscy są mili, tolerancyjni a nawet i pani w sklepie się uśmiechnie – w ogromnym kontraście do „chamskiej Polski” gdzie przechadzka ulicą miasta może skończyćsię pobiciem, opluciem lub gwałtem.

Ten blog bierze sobie za zadanie by zarzucić nieco „światła” na takie poglądy jak również zbadać drugą stronę argumentu – co nas tak w Anglii fascynuje – i to poza wysokim kursem funta. Aby nie wyjść na laika w temacie, wyjaśnię kim jestem. Nazywam się Katarzyna, okropnie pospolite, bardzo polskie imię dane mi przez tate. Tata też bardzo chciał bym była chłopcem i wyrosła na inżyniera – dlatego właśnie jestem kobietą, z wykształcenia dziennikarzem.

Skończyłam uniwersytet w Liverpoolu. Po trzech latach studiów i uczęszczania na uczelnie raz na tydzień zgodnie z programem zajęć stwierdziłam, że ogólnie zgłupiałam o jakieś 60%. W związku z tym po otrzymaniu dyplomu nie zostało mi nic innego jak tylko szukać pracy na wyspach... Od tamtego czasu podejmowałam się różnych zajęć a obecnie zatrudnia mnie angielski rząd.

Przyjechałam w wieku lat 19, obecnie mam 27 – suma summarum, jestem tu lat osiem. Przez ten czas próbowałam aktywnej integracji z tubylcami, nawet odsuwając się od mniejszości polskiej by

a) ulepszyć język
b) zrozumieć tą mentalność.

Poprzez prace oraz inne społeczne interakcje nadal muszę borykać się z tutejszymi . Blog ten opisuje moje z nimi pożycie. To tyle gestem wstępu. Dziękuję.