Wednesday, 20 May 2015

"Nie lubimy robić" - czyli angielski styl pracy i podejście do spraw zatrudnienia

Nie mogę do końca wypowiedzieć się na temat tego jak Anglicy pracują np w fabryce bo nigdy nie miałam okazji by w takiej placówce pracować. Nie to, że jestem jakąś arystokratką – jak każdy Polak w UK odrobiłam swoje pierwsze prace – wybrałam kelnerzenie,  nie ma się co oszukiwać – czy stoisz na fabryce czy w restauracji minimalna stawka wskazuje na status tego typu zatrudnienia.

Podejrzewam jednak, że podobnnie jak w sektorze cateringu tak i na fabrykach nie znajdziesz wielu brytyjczyków. Wśród brytyjczyków panuje bowiem pogląd, że jeżeli oni mają zakasać już rękawy i podjąc się jakieś pracy to muszą przede wszystkim:

1.       Być ładnie o to poproszeni

2.       Upewnić się, że praca jest dostatecznie dla waćpana dobra i szlachetna
Jeżeli z przypadku jakiś brytyjczyk trafi do cateringu czy fabryki od razu ma się wrażenie, że to może szef firmy który wszedł w ranki podwładnych by zbadać jak pracują – taka jest bowiem otaczająca brytyjczyka aura wyższości. Sam fakt, że on w tej pracy się pokazał wymaga już wdzięczności od zatrudniającego, a szczególnie od współzatrudnionych kolegów – często cudzoziemców – którymi oczywiście gardzi.

Powyższe jest ogólnie dosyć mało prawdopodobne bo większość brytyjczyków wybiera zasiłki społeczne zamiast pracy za najniższe stawki. W UK można wyżyć kompletnie z prowizji dawanych przez państwo – zakumulowane zasiłki (dla bezrobotnych, na dziecko, na dom, na jakąś niepełnosprawność itd itp...) tworzą całkiem przyjemny dochodzik zupełnie niewymagający wysiłku – tak więc po pracować z brudnymi obcokrajowcami.
Nieco inaczej sprawy mają się w angielskim biurze. Tam najlepiej ma się zasada „Fair-szmej” podrasowana jedynie przez dodatek lenistwa. Ok, nie jestem osobą która pracuje wyjątkowo ciężko  ale moja zasada to zrobić swoje i odpocząć. W brytyjskim biurze obowiązuje inny niepisany kodeks zachowań, nazywam go ‘operatywą cyrkularną’:

1.       ‘Boimy się odpowiedzialności’ nikt nie chce brać żadnych decyzji na siebie a poza tym...

2.       ‘Lubimy gadać a nie robić’ – a szczególnie mówić w kółko to samo parafrazując samych siebie by wyglądać elokwentnie, tak więc...

3.        ‘Porozmawiajmy o tym’ – czyli każda nawet najmniejsza decyzja powinna być okraszona choć dwoma małymi spotkankami, np z drużyną, i może jednym większym – np z szefem. O wszystkim trzeba bezsensownie młócić powietrze a na końcu..

4.       ‘Oddelegować zadania do kogoś innego’,– bo nikomu nie chce się podjąć konkretnej akcji. Po przerzuceniu zadań na inną grupę pracowników  powtórz punkty od 1 do 4.

Operatywa cyrkularna w brytyjskim biurze


I tak w kółko – praca jest by o niej rozmawiać a nie ją wykonywać – halo?

Chyba, że na końcu łancuszka znajdzie się grupa cudzoziemców którzy po alokacji zadań po prostu je zrobią. Wtedy łamie się cały system.

Friday, 8 May 2015

„Nie mój cyrk – nie moje małpy” czyli wybory i scena polityczna w UK


Wczoraj spędziłam dzień jako członek komisji wyborczej co polegało na sprawdzaniu rejestru i wydawaniu papierków do głosowania. Niby niezbyt ciężka robota – jednak w tym roku mieliśmyu rekordową ilość partycypantów – w sumie 65% populacji lokalnie (Peterborough) – the Independent podaje, że średnio 66% na skalę krajową. Jest to największa ilość głosujących od prawie  20 lat – ludzie przychodzili non-stop a ja miałam tylko w duchu nadzieję, że nie jest to jakiś zryw narodowo-wyzwoleńczy w kierunku obsadzenia parlamentu członkami partii UKIP.


Mimo tego, że również i w zeszłym roku rząd wysłał mnie by zbierać głosy (wtedy na kandydatów do EU) moje zainteresowanie tematem było ogólnie znikome. Polityka to temat o którym miałam nieciekawą opinię. Pamiętam debaty ojca i dziadka przeprowadzane póżnym wieczorem po kieliszku z okazji czyichś imienin - silnie nacechowany emocjonalnie bełkot – Tusk coś-tam, Rydzyk jest zły, Kulczyk bierze w łapę a łysy się powiesił/strzelił sobie w łeb. Ktoś-tam jest „byłym komuchem” a jeszcze ktoś „związkowcem.” Z komunizmem zerwaliśmy dopiero 26 lat temu więc myślę, że można zrozumieć te historyczne rezyduum i automatyczne konotacje. Z takim nastawieniem nie miałam nigdy specjalnej inklikacji by zainteresować się tematem. Polityka w UK jest jednak zagadnieniem znacznie mniej skomplikowanym niż w Polsce i przy dodaniu do tego atrakcyjnej oprawy medialnej o jaką postarała się brytyjska telewizja w tym roku oto zostałam wciągnięta.

 
No ale do rzeczy. Jak podaje BBC, wygrali konserwatyści – znani też tutaj jako „Tories.” Premierem pozostanie David Cameron – oto zdjęcie dla niewtajemniczonych:




Wielkimi przegranymi okazali się Nick Clegg, Ed Milaband i Nigel Farrage, których również ilustruje poniżej. Wszyscy trzej podali się dzisiaj do dymisji jako rezultat bolesnej porażki każdej z tych partii lub poniękąd osobistej – jak w przypadku Nigela – którego partia zapewniła sobie wiele głosów jednak jemu samemu nie udało się utrzymać stanowiska reprezentanta Thanet South (żródło: BBC)


 
Ale przejdę może do tematu, który jest bardziej interesujący. Co wynik tych wyborów oznaczna dla Polaków i Polek w UK?


Wiadomo już, że premier Cameron chce by odbyło się referendum odnośnie członkostwa UK w Unii Europejskiej. Nie podjełam tego tematu jeszcze na blogu, ale dla każdego obcokrajowca żyjącego na wyspach (no i z jakąś tam, choćby fragmentaryczną świadomością społeczną) jasne jest, że znaczny procent brytyjczyków uważa nas za przyczynę wszelkiego zła jakie ich otacza. Np zubożały NHS = wina cudzoziemców, kraj w depresji ekonomicznej =wina cudzoziemców (bo kto słyszał o światowym kryzysie?) W związku z tym premier chce coś z tym zrobić – przynajmniej takie jest jego oficjalne stanowisko.


W praktyce wystąpienie UK z Unii jest bardzo małoprawdopodobne – premier nie mówi tego otwarcie nie chcąc urazić opinii publicznej, która uwielbia robić z nas kozły ofiarne – ale prawda jest taka, że „Wielka Brytania cudzoziemcem stoi.” Cudzoziemcy są wszędzie, wykonują zwykle najcięższe fizycznie lub mentalnie prace i de facto dzięki nam ekonomia tu pomału wychodzi z dołka. W dodatku jest jeszcze sprawa otwartego handlu z Unią – na chwię obecna nieobciążonego podatkami jakie obowiązują przy handlu Unia – reszta świata. Anglia nie może pozwolic sobie na zaprzestanie importu i eksportu po sąsiedzku – byłaby to fiskalna katastrofa. Z związku z tym ja tam zbytno sie nie martwię. Czasem nawet myślę, że byłoby całkiem fajnie gdyby UK wysłało mnie przymusowo do domu. Miałabym może miesiąc lub dwa wakacji z rodziną po czym ten kraj błagałby nas o powrót z powodów wymienionych wyżej.


Wspomniałam też partię UKIP – w pełnej nazwie jest to UK Independence Party. Jej członkowie są zdecydowanymi przeciwnikami imigracji i obiektywnie najbardziej prymitywną, zaściankową ekipa jaka tylko mogłaby tu dojść do władzy. Ich lider – Nigel – często fotografowany z kufelkiem piwa w lokalnym pubie – przypomina mi nieco mojego dziadka, który wierzy że Żydzi są źli i śmierdzą. Potrafii mówic o tym z pasją i bez przerwy przez parę godzin. Gdyby jakimś cudem UKIP doszedł do władzy sama nie wiem co by tu zaszło – definitywnie nie mozna ich nazwać partia z jakąkolwiek szerszą wizją na przyszłość. Jedyna ‘wizja’ jaką prezentują to koncept złego imigranta i kwestia pozbycia się imigrantów jako rozwiązanie wszelkich problemów. Co mnie najbardziej śmieszy to fakt, że sam Nigel jest synem włochów (patrz nazwisko) a jego żona to Niemka. Również wielu członków jego partii ma polsko-brzmiace nazwiska.


Nie chcę brzmieć radykalnie ale przypomina mi to trochę kompleks hitlera no ale cóż...